Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Stachniuk Optyk
Reklama

ZAMORDOWAŁ, ŻEBY SPŁACIĆ DŁUG. Kula przebiła płuca waluciarza

Czarny ford sierra na ukraińskich tablicach podjechał do przejścia granicznego Dorohusk-Jagodno i stanął w kolejce aut. Siedzieli w nim dwaj mężczyźni. Kierowca opuścił szybę, wystawił głowę na zewnątrz i rozejrzał się wokoło. Uznał, że jest bezpiecznie...
ZAMORDOWAŁ, ŻEBY SPŁACIĆ DŁUG. Kula przebiła płuca waluciarza

Źródło: Wikipedia

Mariusz Gadomski przypomina mrożące krew w żyłach zdarzenia sprzed lat...

Nie miał pojęcia, że są to jego ostatnie chwile na wolności. Każdy ruch kierowcy forda był bacznie obserwowany przez uzbrojonych policjantów i funkcjonariuszy Polskiej Straży Granicznej, którzy przyjechali nieoznakowanymi samochodami. O godzinie 8.10 wkroczyli do akcji. Zatrzymanie Dmytra S. i jego syna Serhija S. przebiegło bez zakłóceń. Zaskoczeni mężczyźni nie stawiali oporu. Skuto ich kajdankami i przewieziono do aresztu. Dmytro S. usłyszał zarzut zabójstwa, którego miał się dopuścić niecałe dwie godziny wcześniej.

Zbrodnia na giełdzie 

Poranek 13 lipca 1999 roku był ciepły i w miarę słoneczny. Na giełdzie towarowej „Na Górce” w Lublinie, ulokowanej przy ulicy Spółdzielczości Pracy nie było jeszcze wielu ludzi. Kupcy dopiero rozpakowywali towary przeznaczone na sprzedaż.

O 6.40 na targ przyjechał 61-letni Janusz W. Podwiózł go autem zięć. Janusz W. nie miał na giełdzie swego stoiska, prowadził bowiem handel niewymagający stałego miejsca. Był waluciarzem, jednym z najstarszych i najbardziej doświadczonych w Lublinie. Złote żniwa miał w poprzedniej dekadzie. Wtedy się dorobił. U progu dwudziestego pierwszego wieku nie było już tak wielu chętnych na pokątny zakup dolarów, marek czy funtów. Jednak pan Janusz nadal je sprzedawał i kupował i wciąż nieźle na tym wychodził. A poza tym lubił to robić.

Mężczyzna miał dziś sprzedać większą ilość waluty. Umówił się z kupcem na parkingu przy giełdzie. Podszedł z wypełnioną pieniędzmi torbą do stojących tam samochodów i wsiadł do jednego z nich. Po jakichś dwóch minutach rozległ się strzał. W aucie  otworzyły się drzwi od strony pasażera i wypadł przez nie Janusz W. Osunął się na asfalt. Zanim wokół jego ciała rozlała się kałuża krwi, z parkingu odjechał z piskiem kół czarny ford sierra.

Ktoś wezwał karetkę pogotowia. Najbliższy szpital znajdował się o niespełna kilometr, lecz mężczyźnie nie można już było pomóc. Janusz W. zmarł w karetce. Dostał postrzał w klatkę piersiową. Kula przebiła płuca.

- No i trzynastka okazała się dla niego pechowa – skwitował jeden z kupców tragiczne zdarzenie. Inny, wstrząśnięty śmiercią waluciarza, który „Na Górce” był dobrze znany i wszyscy go szanowali, uważał, że Janusz W. nie zachował dość ostrożności, wdając się w interesy z kimś, kogo wcześniej nie sprawdził. Taka lekkomyślność była zupełnie do niego niepodobna.

Podobno zamierzał się wycofać z handlu walutą i niejako na pożegnanie skusił się na większą dolarową transakcję. Jak się okazało, była to pułapka.

Sprawca zza Buga 

Miejsce zbrodni zostało odgrodzone policyjną taśmą. Funkcjonariusze szukali świadków zdarzenia. O ile udało się ustalić przebieg zabójstwa, to nikt z osób na parkingu nie widział, w jakim kierunku odjechał sprawca. Wszyscy obecni skupiali się na rannym mężczyźnie, próbowano udzielić mu doraźnej pomocy, dzwoniono na pogotowie.

Nie było wówczas ulicznych kamer monitoringu. Hipotetycznie zabójca w fordzie mógł odjechać w każdym kierunku. Jednak policja przyjęła, że po wyjeździe z giełdy skręcił w lewo i ruszył drogą krajową nr 19 z zamiarem ucieczki z Polski na Białoruś lub Ukrainę.

Ustalono też przypuszczalnego mordercę. Ten człowiek najprawdopodobniej pochodził z jednego z krajów byłego ZSRR. Od kilku dni przyjeżdżał na giełdę i chciał kupić dużą ilość dolarów amerykańskich.

- Przedstawiał się z imienia jako Dmytro, więc to chyba Ukrainiec. Zdaje się, że poruszał się ciemnym fordem. Chciał kupić te dolary za każdą cenę. I właśnie to oraz pośpiech, z jakim próbował zrealizować transakcję, budziły nasze podejrzenia. Już mieliśmy tu podobne morderstwo jakieś dwa lata temu i woleliśmy zachować czujność. Szkoda, że Janusz o niej zapomniał. To był uczciwy człowiek, nigdy nikogo nie oszukał. Chyba myślał, że wszyscy są tacy jak on – powiedzieli policji cinkciarze z giełdy.

Łuska od pocisku w samochodzie 

Syn zamordowanego mężczyzny potwierdził, że ojciec zamierzał się wycofać z handlu walutą, bo zdrowie już mu na to nie pozwalało, To miała być jego ostatnia transakcja.

Tata bardzo się do niej zapalił. Mówił, że taka okazja nigdy się już nie powtórzy. Liczył, że sporo zarobi. Przeznaczył na sprzedaż dolary o wartości 50 tysięcy zł - powiedział. Pieniądze nie zginęły. Prawdopodobnie Janusz W. nie dał sobie wyrwać torby, a sprawca spanikował i po oddaniu strzału uciekł bez łupu.

- Czy wie pan coś o człowieku, któremu pański ojciec chciał sprzedać walutę?

- Niestety, nigdy nie wtajemniczał mnie w swoje interesy. Ja go tylko podwiozłem na giełdę.

Przeświadczenie, że sprawca będzie próbował opuścić Polskę, okazało się trafne. A że faktycznie był Ukraińcem, postanowił uciec do swojego kraju. Wkrótce policja odebrała wiadomość, że czarny ford sierra na ukraińskich tablicach zbliża się do przejścia granicznego w Dorohusku.

- Sporo wozów czeka do odprawy? - spytał pograniczników policjant dowodzący grupą operacyjną.

-   No, trochę stoi – padła odpowiedź.

- W porządku, nie powinno być problemów. W razie czego przetrzymajcie go pod jakimś pretekstem.

Problemów z zatrzymaniem ukraińskiego kierowcy rzeczywiście nie było. Zgadzały się jego dane personalne – był to 43-letni Dmytro S. pochodzący z małego miasta w obwodzie kijowskim. Miał na utrzymaniu żonę i dorosłego syna – tego, który mu towarzyszył w aucie. 21-letni Serhij S. był studentem uniwersytetu w Kijowie.

W samochodzie, którym podróżowali, policja znalazła i zabezpieczyła łuskę od pocisku do broni typu kbks. Taki sam pocisk utkwił po strzale w ciele Janusza W.

Gdybym był bogaty... 

Po zatrzymaniu Dmytro S. przyznał się, że bywał ostatnio na giełdzie przy ulicy Spółdzielczości Pracy, gdzie chciał kupić dolary. Utrzymywał jednak, że nie zastrzelił Janusza W. Nie potrafił jednak wyjaśnić, skąd w jego samochodzie wzięła się łuska od pocisku. Wyjaśnienia Dmytra S. nie przekonały prokuratora. Ukrainiec został oskarżony o zabójstwo z premedytacją i decyzją sądu osadzony w areszcie tymczasowym. Serhijowi nie postawiono zarzutów. Ustalono, że był on przekonany, że jego ojciec naprawdę chce kupić od Janusza W. dolary. Nie miał zaś pojęcia o jego rzeczywistych zamiarach.

Śledczy poznali motyw zabójstwa. Dmytro S. nie był żadnym gangsterem ani mordercą na zlecenie, jak początkowo się wydawało. Był uczciwym człowiekiem, który chciał zapewnić swojej rodzinie lepszy byt.

Tewje Mleczarz ze „Skrzypka na dachu” wyśpiewywał, co by zrobił, gdyby był bogaty. Dmytro S. nie śpiewał, ale postanowił się wzbogacić. Wielu jego rodaków jeździło do Polski na handel. Wozili na sprzedaż towary, a po zbyciu ich kupowali zachodnią walutę. Interes był kokosowy.

Zdecydował się pójść w ślady tych, którzy w ten sposób osiągali zyski, po wielokroć przewyższające średnie ukraińskie pobory. Niestety, jemu się to nie udało. Przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze się spóźnił. Tłuste lata handlarzy zza Buga już się kończyły. Do Polski wchodziły zachodnie markety, gdzie wszystko można było kupić po cenie niższej niż na targu. Po drugie Dmytro nie miał doświadczenia w handlu, bo wcześniej nie zajmował się nim.

Na początku próbował sprzedawać towary w małych miejscowościach przygranicznych. Efekty były marne, więc przyjechał do Chełma. Niestety, tu także cud się nie zdarzył. W dodatku w większym mieście wzrastały koszty utrzymania. Summa summarum był na minusie.

Ktoś mu poradził, żeby pojechał do Lublina. Tam robi się najlepsze interesy, jest kilka dużych targowisk.

- Tyle tylko, żeby nasi pozwoli ci tam handlować, musisz się wkupić. I musisz mieć dużo różnych towarów. Wtedy dopiero handel się opłaci – powiedział znajomy.

Żeby nabyć większą partię towarów, potrzeba pieniędzy. Dmytro ich nie miał. Znajomy na to, że zna człowieka, który może mu pożyczyć. Ale to lichwiarz, dolicza wysokie odsetki, No i pożyczkę należy w terminie spłacić, bo inaczej dłużnik ma kłopoty.

Dmytro S. zaryzykował. Wierzyciel, także Ukrainiec, też go przestrzegł przed surowymi konsekwencjami w przypadku, jeśli będzie się spóźniał z uregulowaniem należności.

Znowu miał pecha. Oferował na sprzedaż towary, na które już nie było popytu. I za drogo je cenił. Nic nie zarabiał, a tymczasem nieuchronnie zbliżał się termin zwrotu zaciągniętego długu. Nie miał z czego go spłacić. Lichwiarz, za pośrednictwem swoich ludzi, którzy znaleźli go w Lublinie, zaczął mu grozić.

- Albo oddajesz kasę, albo połamiemy ci ręce. A może twój syn będzie miał jakiś wypadek – straszyli go. To nie były przelewki. Zdawał sobie sprawę, że są do tego zdolni.

Jedyny sposób 

Postanowił ratować się, próbując zaciągnąć kolejną pożyczkę. Jednak nikt nie chciał udzielić jej człowiekowi, którego ścigali wierzyciele. Takie informacje szybko się rozchodzą.

Odsetki systematycznie rosły. Czuł, że jest w potrzasku. Bał się, że lichwiarz spełni groźbę i zrobi coś złego Serhijowi, Dlatego ściągnął syna do Polski.

W końcu wymyślił sposób na spłatę długu. Wzdragał się przed jego zrealizowaniem, uznał jednak, że musi, nie ma innego wyjścia. Puścił w obieg informację, że ma na oku niezwykle korzystny interes do zrobienia. W  związku z tym potrzebuje dużo dolarów amerykańskich.  

- Zapłacę każdą cenę, jakiej tylko zażądacie. Na biznesie, który chcę zrobić i tak będę mocno do przodu, więc cena nie gra roli. Potrzebuję tylko dolarów - mówił, chodząc po bazarach i nagabując cinkciarzy. Najczęściej kręcił się na giełdzie towarowej "Na  Górce", gdzie „urzędowało” najwięcej lubelskich waluciarzy.

Jednak nikt nie chciał mu nic sprzedać. Chyba przejrzeli go. Jakiż to bowiem mógł być interes, że człowiek gotów był sporo przepłacić za „zielone”. Narkotyki, broń? Gość nie wyglądał na kogoś, kto para się czymś tak śliskim. Sprawiał wrażenie nieco zagubionego. Toteż nie w ciemię bici cinkciarze uznali, że to lipa i woleli odpuścić. Jeden z nich poradził natrętowi nie zawracać im głowy.

- Najlepiej jakbyś się tu już więcej nie pokazywał, bo co niektórym działasz na nerwy – dodał.

Już gotów był bliski wycofania się, kiedy zaczepił go starszy mężczyzna i poprosił o chwilę rozmowy. Powiedział, że ma dolary i jest zainteresowany transakcją. Rozmawiali w cztery oczy. Ustalili szczegóły co do ceny, godzinę i miejsce spotkania.

Nie ustalono, skąd Dmytro S. miał broń palną, z której oddał strzał do waluciarza. Ukrainiec przez całe śledztwo szedł w zaparte, utrzymując, że nie zabił Janusza W.

- Gdybym to był ja, zabrałbym mu pieniądze, które miał przy sobie, bo faktycznie były mi potrzebne na spłatę moich zobowiązań. A przecież przy ofierze znaleziona została torba z dużą ilością dolarów -  bronił się.

Sąd Okręgowy w Lublinie nie uwierzył w wyjaśnienia Dmytra S. Uznał oskarżonego za winnego zabójstwa Janusza W. i skazał go na 25 lat pozbawienia wolności. Sąd Apelacyjny, do którego Ukrainiec się odwołał, utrzymał wyrok w mocy.

Zmieniono personalia


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama