„Na początku był chaos” – tak można byłoby scharakteryzować otoczenie, w jakim wchodziłem w biznes i dorosłe życie jednocześnie. W radiu leciało „Wind of change” zespołu Scorpions, Telewizja Polska uchylała nieśmiało kurtynę i w programie „Bliżej świata” pokazywała jak ten świat naprawdę wygląda poza Blokiem Wschodnim, a na moich oczach socjalizm w mojej ojczyźnie walił się w gruzy. Wiatr zmian naprawdę było czuć i to nie jest przenośnia. Był rok 1989, a ja miałem 22 lata. Przebój Scorpionsów stał się symbolem przemian w Europie, ale w moim życiu prywatnym to Fancy i jego „Flames of love” był symbolem tego pamiętnego roku. Płomienie miłości osiągnęły apogeum i z moją narzeczoną Agnieszką stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Było tak, jak być powinno: z białą suknią, z chlebem i solą i z zabawą do białego rana. Dzień później zaczęło się dorosłe życie, w pełnym tego słowa znaczeniu. Trzeba było zacząć zarabiać na utrzymanie, a tymczasem zrujnowana gospodarka nie miała nam nic do zaoferowania. Była w nas jednak nadzieja. Każdy chciał spróbować kapitalizmu. W masowej wyobraźni, każdy sklep miał wkrótce stać się Pewexem, z tą różnicą, że teraz miałby być dostępny dla każdego. Urzeczywistnienie dotychczasowych marzeń takich jak: woda Old Spice, czekolada Milka czy jeansy Rifle, to była w tamtym czasie nasza ziemia obiecana. Miałem już wtedy pewne doświadczenia w „handlu zagranicznym”. Ówczesny „jedwabny szlak” wyznaczały takie miasta jak Berlin Zachodni, Budapeszt, Subotica i Stambuł. Każdy Polak po 50-tce wie o czym mówię.
Na bazie tych doświadczeń handlowych, postanowiliśmy z żoną zająć się właśnie handlem. Ponieważ Agnieszka lubiła kwiaty i robiła z nich piękne kompozycje, padło na kwiaciarnię. Kwiaciarnia VIOLA przy 1 Maja 38 rozpoczęła swoją działalność w 1990 roku. Zaopatrzenie w kwiaty robiliśmy na giełdzie, na którą aby dostać dobry towar, należało jechać już w nocy i faktycznie trzeba było tą noc poświęcić. Jeździliśmy tam razem z żoną starym maluchem. Ten mały samochód – legenda PRL-u – był naszym schronieniem w zimną noc spędzaną na giełdzie, a jednocześnie bardzo pakownym samochodem dostawczym. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, ile wtedy udawało się do tego samochodu upchnąć. Kwiaty wspólnie z żoną kupowaliśmy i wspólnie z żoną sprzedawaliśmy. Przez dwa lata byłem równoprawnym z moją żoną kwiaciarzem. Robiłem bukiety i stałem za ladą. Dzisiaj kwiaciarnie mogą tylko marzyć o takich czasach, jakie były wtedy. Przy szczególnych okazjach, kolejka po kwiaty ustawiała się aż do kina Słońce! Biznes szedł dobrze. Po Warszawie spacerował były prezydent USA Ronald Regan, a my uwierzyliśmy w kapitalizm. Wierzyliśmy, że jeżeli tylko nie zabraknie nam inicjatywy, to możemy osiągnąć wszystko.
Po pewnym czasie, spędzonym za ladą w kwiaciarni, aby całkiem nie zniewieścieć, postanowiłem wzbogacić nasz domowy budżet dodatkowymi dochodami. Na drugą zmianę zostałem taksówkarzem. Jeździłem już wtedy Polonezem, numer boczny 19. Wtedy też po raz pierwszy, stało się o mnie głośno w Żyrardowie: byłem najmłodszym kierowcą taksówki. Ta sława miała swoją cenę. Starsi koledzy robili mi różne kawały, ciężko mnie nie raz doświadczając. Nigdy nie zapomnę sytuacji, kiedy zimą wykorzystując to, że usnąłem w samochodzie na postoju, poleli mi szyby wodą i poprzyklejali na nich gazety. Proszę sobie wyobrazić, czego dokonał mróz,
a z czym ja później musiałem się zmierzyć! Z czasem zostałem zaakceptowany (wkupne zadziałało)
i mogłem już spokojnie wykonywać nowy zawód.
W 1991 roku przyszedł czas, na pierwszy z żoną urlop nad morzem. W upalne lato jakie wtedy mieliśmy, wylądowaliśmy na gdyńskiej plaży. Ten pobyt, poza poparzeniem słonecznym, przyniósł także pomysł na nowy biznes. Otóż wszyscy w drodze na plażę, zajadali się popcornem. Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale u nas w centrum Polski, popcorn pojawiał się tylko przy okazji wielkich imprez masowych. Szybko kupiliśmy maszynę do popcornu i najpierw sprzedawaliśmy go przed kwiaciarnią, a później na rynku. Popyt był tak duży, że to właśnie sprzedaż popcornu uczyniła ze mnie pracodawcę. W 1992 roku zatrudniłem Piotra, swojego pierwszego pracownika. Za zarobione pieniądze kupiłem Żuka - blaszaka i razem z Piotrem i maszyną do popcornu zjeździliśmy całą Polskę. Na targowiskach rodziło się disco polo – wtedy jeszcze nazywane „muzyką chodnikową”, a my byliśmy królami prażonej kukurydzy. Biznes szedł tak dobrze, że zaczęliśmy uprażony wcześniej popcorn, konfekcjonować i rozwozić do sklepów, a później także do hurtowni. Do konfekcjonowania zatrudniłem kolejne 3 osoby. Nie kończąc żadnej szkoły w tym kierunku, wykazałem się w tamtym czasie pewną intuicją marketingową. Zorganizowałem pierwszy konkurs dla kupujących mój produkt. Każdy kto uzbierał 10 metek z paczek popcornu, otrzymywał kasetę z przebojami. Jako ciekawostkę powiem, że w Zieleniaku na Wschodzie, ciągle wisi moja naklejka „Popcorn jest tutaj”, a maszyna do popcornu już w innych rękach, nadal daje utrzymanie. Na festynie z okazji Dnia Dziecka, będzie można spróbować prażonej kukurydzy właśnie z tej maszyny. Mój pierwszy pracownik Piotr wciąż ze mną pracuje. Dzisiaj już razem z dorosłym synem.
Nasze wspólne wizyty w sklepach i hurtowniach, zaowocowały kolejnym pomysłem na biznes. Przyszedł czas na duże interesy, duże pieniądze, ale i duże ryzyko. Ale o tym w następnej części opowieści.