Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Od kwiatów do odpadów – moja droga w biznesie cz. II

Na początku był chaos” – tak można byłoby scharakteryzować otoczenie, w jakim wchodziłem w biznes i dorosłe życie jednocześnie. KRZYSZTOF RDEST o sobie. Krzysztof Rdest – lat 57, przedsiębiorca, mieszkający w Żyrardowie. Właściciel spółki akcyjnej, żonaty. Żona Agnieszka współprowadzi firmę. Córka Małgorzata absolwentka dziennikarstwa na UJ w Krakowie, wiceprezes spółki.
Od kwiatów do odpadów – moja droga w biznesie cz. II

W 1992 roku chaos na rynku ciągle trwa. Reforma Balcerowicza eliminuje z życia biznesowego kolejne podmioty. Post PRL-owska spuścizna przemysłowa nie wytrzymuje zderzenia z realiami gospodarki rynkowej. Rzesze bezrobotnych rosną w lawinowym tempie. Tak samo szybko przybywa osób już rozczarowanych kapitalizmem. Dodajmy – kapitalizmem w przaśnym wydaniu. Zarabiało się wtedy pieniądze w najprostszy możliwy sposób. Wszystko było dla nas nowe i stanowiło wyzwanie. 
                Z drugiej strony rynek był chłonny i ludzie każdy rodzaj towaru i każdą nową usługę przyjmowali z entuzjazmem. Bez powszechnej i tak koniecznej dzisiaj bogatej oprawy. Zdumiewały nas rzeczy, które dzisiaj nawet dla gimnazjalistów są oczywiste: reklama z Anną Patrycy, która pierwszy raz w telewizji „z pewną taką nieśmiałością” polecała podpaski Always dla kobiet, możliwość wygrania Poloneza (!) w teleturnieju Koło Fortuny. Zwycięzca mógł dodatkowo liczyć na całusa od Magdy Masny, asystentki Wojciecha Pijanowskiego, który prowadził ten program. Dzisiaj Pani Magda pewnie byłaby celebrytką, która w przerwach pomiędzy kręceniem kolejnych odcinków teleturnieju, pozowałaby na czerwonych dywanach. Wtedy wyznacznikiem biznesowego statusu i dobrego smaku był biały Ford Scorpio w garażu, komórka wielkości cegły w ręku i flauszowy płaszcz do kostek, często z wciąż przyszytą do rękawa metką producenta. Na dyskoteki natomiast powszechnie chodziło się w swetrach i nikt nie słyszał o selekcji przy wejściu ze względu na ubiór. Takie to były czasy. Tym, którzy chcieliby przeżyć to jeszcze raz, polecam seriale z tamtych lat: Ekstradycja lub Czterdziestolatek – Dwadzieścia lat później. Znakomicie ukazują koloryt tamtych czasów. Ja ze swoimi ludźmi wciąż sprzedawałem popcorn. W ilościach hurtowych i wszystkim, którzy chcieli go kupować. Od bazarowych sprzedawców, przez różnej wielkości sklepy, na powszechnych wtedy hurtowniach spożywczych kończąc. 

                Dostrzegałem już wtedy jednak pewną zmianę trendu. Wprawdzie na bazarach popcorn szedł jak woda i wszyscy - przy dźwiękach ówczesnego super przeboju „Mydełko Fa” - wykonywanego przez Marka Kondrata i Marlenę Drozdowską, wciąż zajadali się nim ze smakiem, to jednak w sklepach i w hurtowniach powoli przebojem stawały się Snacki firmy Star Foods oraz chipsy. Prażona kukurydza miała wkrótce trafić pod strzechy, gdzie w coraz powszechniejszych kuchenkach mikrofalowych, każdy mógł ją już sam sobie przygotować. Dzisiaj jak wiemy, je się ją głównie w kinach. Współpraca z hurtowniami przyniosła dodatkowe owoce. Jednym z moich partnerów handlowych w tamtych czasach była hurtownia PIK w Grodzisku Mazowieckim. Jak się okazało stała się moim asem (pik) w rękawie. To tam dowiedziałem się, że z lokalnego rynku zniknęła hurtownia zajmująca się handlem wyrobami tytoniowymi. Zasugerowano mi, że byłby to dobry pomysł na biznes i warto, abym się tym tematem zainteresował. Tak też zrobiłem. Szybko jednak okazało się, że kupno w ówczesnych realiach papierosów bezpośrednio u producenta, graniczyło z cudem i było zarezerwowane dla nielicznych. Przypadła mi zatem rola pośrednika u innego pośrednika. Tym nadrzędnym pośrednikiem była hurtownia Carmen z Sochaczewa. Na pierwsze hurtowe zakupy wybraliśmy się z moim pracownikiem Piotrem (tym od popcornu) dwoma samochodami marki Żuk i z walizką pełną pieniędzy, które stanowiły wówczas równowartość nowego Fiata 126p. Naiwnie zastanawiałem się czy uda nam się, w tych dwóch samochodach pomieścić, zakupiony za tak dużą kwotę pieniędzy towar. Na miejscu okazało się, jakim żółtodziobem jeszcze byłem, w zetknięciu z poważniejszym biznesem. Towar kupiony za całą gotówkę jaką posiadałem, przykrył ledwie podłogę w jednym z samochodów. Drugi wracał pusty. Na więcej jednak nie było mnie stać. Wpadłem więc na pomysł realizowania zakupów, pod bieżące zamówienia punktów handlowych. Wstawałem codziennie o 5 rano i jeździłem po sklepach, zbierając zamówienia. O godzinie 8 już ruszałem w drogę  do Sochaczewa, by kupić dokładnie tyle towaru, ile było potrzebne na jednodniowe zatowarowanie współpracujących ze mną sklepów. Do godziny 15 towar trafiał na półki moich klientów. 

                Mając coraz więcej klientów, kontaktów i pieniędzy chciałem wyjść dalej, na nowe rynki. Wpadłem na pomysł aby Piotr jeździł samochodem zapakowanym po brzegi papierosami i sprzedawał je w coraz odleglejszych miastach. Wydawało mi się, że odkryłem Amerykę. Teraz wiem, że van selling nie był już jednak niczym odkrywczym. Tyle tylko, że ta wiedza nie dotarła jeszcze wtedy do małych miast i miasteczek. Mój pracownik Piotr stał się w tym czasie człowiekiem orkiestrą: był sprzedawcą, kierowcą, magazynierem, kasjerem i ochroniarzem jednocześnie. Szczególnie ta ostatnia rola była istotna, bo pamiętamy jak drogim towarem były papierosy. 

                Jednocześnie pierwsza połowa lat 90. nie należała do bezpiecznych. Zresztą jak chyba całe lata 90. To wtedy właśnie dowiedzieliśmy się, że Pershing to nie tylko nazwa amerykańskiej rakiety balistycznej, ale także pseudonim szefa gangu z Pruszkowa. Cała Polska żyła wtedy kolejnymi doniesieniami o wynikach krwawego „turnieju”, jaki rozgrywały ze sobą „drużyny” Wołomina i Pruszkowa. Zwykli ludzie, w tym mali przedsiębiorcy, tacy jak ja, musieli się w tej niebezpiecznej rzeczywistości jakoś odnaleźć. Dzisiaj zdumiewać może, że nikt jeszcze wtedy nie uważał komputera za rzecz niezbędną w biznesie. Ja swojego pierwszego Optimusa z procesorem Pentium 90 (szczyt ówczesnej techniki, z mocą obliczeniową prawdopodobnie stanowiącą ułamek tej, którą dzisiaj posiadają smartfony z niższej półki) kupiłem dopiero wtedy, gdy miałem 100 stałych klientów, regularnie kupujących papierosy. Zatem pewnie po jakimś roku prowadzenia działalności
w tej branży. Opiekę nad tym cudem techniki powierzyłem studentowi informatyki Tomaszowi, który podobnie jak Piotr, pracuje ze mną do dnia dzisiejszego. Dla mnie nadchodził właśnie czas na stworzenie własnej marki, o czym opowiem w kolejnym odcinku.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama