Uzbrojenie wojsk, które wychodziły na pole bitwy pod koniec XVIII wieku, zasługuje zapewne na osobną, fascynującą opowieść. Dość powiedzieć o tym, że w tamtych czasach użycie artylerii przesądzało często o wyniku całego starcia. Poszczególne formacje poruszały się zazwyczaj konno lub pieszo, dlatego we wprawnych dłoniach armata oznaczała siejącą przestrach i prawdziwe spustoszenie broń. Tak jest zresztą do dzisiaj, tyle że przez stulecia konie i nogi piechurów zastąpiły czołgi i różnego rodzaju zaawansowane transportery opancerzone.
Poniżej galeria zdjęć:
Armaty siały zamęt także na polu słynnej bitwy, która na polach Uchańki rozegrała się latem 1792 roku.
- Dzisiaj wiemy, że przekraczające Bug wojska carskie napotkały na silny i skuteczny ogień z zastawiających im drogę polskich dział. Armaty rozstawione były na szańcach przygotowanych przez Kościuszkę, a warto pamiętać o tym, że był on wojskowym specjalistą od różnego rodzaju fortyfikacji. Jego talent doceniany był za oceanem – zaznacza Paweł Wira, kierownik chełmskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Lublinie.
Jakim uzbrojeniem dysponowały polskie siły? Dosyć skromnymi, ale szacunek powinien budzić fakt, że mimo ograniczonych środków żołnierzom udało się zatrzymać przeciwnika sprawnie prowadzonym ogniem.
- Kościuszko dysponował wówczas 10 armatami polowymi. Wśród nich były działa 12-funtowe, haubice 8-funtowe i 6-funtowe. Dodatkowo ogień prowadzono także z 10 armatek mniejszego kalibru, tzw. regimentowych. Do ataku na polskie pozycje Rosjanie pchnęli natomiast 20 dział polowych i 24 mniejszych, batalionowych – mówi o realiach walki Wira.
Najcięższe i najgroźniejsze na polu bitwy były działa 24-funtowe. Polacy niestety takimi nie dysponowali. Były duże, ciężkie, a ich przemieszczanie było bardzo trudne. Przemieszczenie takiego działa z miejsca na miejsce wymagało użycia zaprzęgu składającego się z 6-8 par wołów.
- Działa 24-funtowe były ciężkie, ale nosiły ładunki na znaczne odległości. Użycie armat ciężkich - 12- i 24-funtowych - w ataku na polskie pozycje pod Uchańką poświadczają nie tylko źródła historyczne (raporty, relacje, inwentarze itd.), ale też prowadzone obecnie badania archeologiczne. Dotychczas archeologom i poszukiwaczom udało się odszukać kilkadziesiąt fragmentów rozerwanych kul armatnich, które po sprawdzeniu okazywały się częściami kul dużego kalibru – wyjaśnia Wira.
Niedawno na pobitewnym polu odkryto duży pocisk - tzw. bombę (obwód 45 cm, średnica 14,33 cm, masa ok. 4 kg). Badacze domyślają się, że pocisk został niecelnie wystrzelony przez carskich fizylierów, a następnie przeleciał nad polskimi formacjami i szczęśliwie, nie eksplodując, z impetem wbił się w powierzchnie gruntu.
- Warto na pewno powiedzieć nieco o konstrukcji tego pocisku armatniego. Otóż na powierzchni korpusu, po dwóch stronach otworu na zapalnik (tzw. oka) znajdują się dwa niewielkie zaczepy. Ryciny tego rodzaju pocisków zaopatrzonych w podobne elementy, znane są z literatury wojskowej z końca XVIII w. Dzisiaj już wiemy, że do tych zaczepów montowano kawałek linki czy sznura i tak wpuszczano w głąb lufy. Instrukcja artyleryjska z tamtych czasów mówi zresztą: „Przy oku /../, powinny bydź dane dwa ucha, za które wypuszcza się kula na sznurze do kanału moździerza”(pis. Oryg.) - mówi o pasjonującym odkryciu specjalista.
Archeolodzy skłaniają się więc ku temu, aby odkryty zabytek uznać za granat – odpowiednio przygotowany i wystrzelony z moździerza. Trajektoria lotu takiego pocisku bliska jest trajektorii lotu piłki, przy pomocy której ktoś chce lobbować bramkarza przeciwnej drużyny. Taki pocisk osiąga wysoki pułap lotu, a później opada parę merów za daną pozycją. Zdaniem specjalistów odkrycie jest tym ważniejsze, że do tej pory w dostępnych źródłach nie wspominano o broni takiej, jak moździerz.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze