Jowita pochodzi z gminy Wyryki. Jak mówi, tego co przeszła przez życie, wiele osób nie jest w stanie sobie wyobrazić. Miała trudne dzieciństwo i zawsze musiała liczyć tylko na siebie. Szybko musiała też się usamodzielnić, choć w jej przypadku nie było to łatwe.
Od kołyski pod górkę
Urodziła się z dziecięcym porażeniem czterokończynowym. To choroba, która skazała ją na wózek inwalidzki do końca życia.
- Jowitę poznałam, gdy miała 7 lat i zaczęła uczęszczać do szkoły w Kaplonosach. Byłam wtedy dyrektorką tej placówki, a ona była jedynym dzieckiem na wózku inwalidzkim. Nazywaliśmy ją Kasią, bo tak sobie życzyła. Pamiętam jej determinację, gdy pomimo niepełnosprawności, wciągała się na piętro po poręczy schodów. Uważała, że jest ciężka i nikt nie powinien jej dźwigać. Mogła pisać jedynie lewą rączką, ale robiła to z wielką starannością. Miała wielką wolę życia, wewnętrzną siłę, a jak się później okazało, również inteligencję. Pamiętam, jak bardzo starała się ćwiczyć, aby żyć tak jak wszyscy i nieśmiało opowiadała o samodzielności, swoich marzeniach i własnej rodzinie – wspomina Irena Łobacz.
Po ukończeniu szkoły podstawowej dziewczyna rozpoczęła naukę w jednej z włodawskich szkół ponadpodstawowych. Zamieszkała w przyszkolnym internacie. Okazało się, że ten kącik stał się jej azylem na długie lata.
- Był miejscem, w którym mogłam zaznać ciszy, spokoju, gdzie czułam się bezpieczna, a ludzie, którzy mnie otaczali, byli mili i sympatyczni. Czułam się wtedy potrzebna. Moje serce przepełniała wielka radość, że spotkałam osoby, którym na mnie zależy... - opowiada Jowita.
W dorosłość musiała wystartować sama
W internacie mieszkała jeszcze przez długi czas po ukończeniu nauki, opłacając pokój, bo do domu rodzinnego nie chciała wracać. Jednak przyszedł czas, kiedy musiała opuścić internat. Do władz miasta zgłosiła się z prośbą o jakieś mieszkanie. Tłumaczono jej, że nic dla niej nie mają. Szukała stancji na własną rękę we Włodawie, ale nigdzie nie znalazła mieszkania ani domu. Nawet jeśli coś było, to nie mogła tego przystosować do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Z pomocą pracowników szkoły znalazła stancję w Lublinie. Mieszka tam od kilku lat, ale bardzo męczy się w tym mieście.
- Dopiero, kiedy przeprowadziłam się do Lublina zdzwonił ktoś z Urzędu Miejskiego we Włodawie i poinformował, że wprowadzili mnie na listę oczekujących na mieszkanie socjalne. Gdy jednak powiedziałam, że teraz jestem na stancji w Lublinie, usłyszałam, że w takim razie muszą skreślić mnie z listy, bo ich "socjal" mi się nie należy. Ale tutaj źle się mieszka. Jest mnóstwo barier dla osób niepełnosprawnych, które mnie ograniczają. Właściwie to nie wychodzę z domu, bo samej trudno jest załatwić jakieś sprawy, czy zrobić większe zakupy. We Włodawie było łatwiej i ludzie bardziej przyjaźni. Tu jestem skazana tylko n siebie – mówi kobieta.
Jedno marzenie już się spełniło
30-letnia Jowita, mimo że jest osobą niepełnosprawną, zawsze chciała zostać mamą. To marzenie już się spełniło. Dziewięć miesięcy temu urodziła ślicznego synka, Nikosia. Chłopiec jest zdrowy i rozwija się prawidłowo.
- Wiele osób pytało: po co ci dziecko, przecież sama jesteś niepełnosprawna? Jak ty sobie poradzisz? Ale ja zawsze chciałam mieć obok siebie kogoś, kogo będę kochała i kto będzie kochał mnie. A to, co słyszałam od ludzi, dało mi wtedy jeszcze więcej determinacji i siły do działania. Oczywiście, jako matka mam o tyle trudniej, że jestem osobą niepełnosprawną. Nie oznacza to jednak, że mojemu dziecku czegoś brakuje. Zajmuję się nim najlepiej, jak potrafię i chcę dać mu to, czego ja w życiu nigdy nie miałam: miłość, bezpieczeństwo i ciepły rodzinny dom. Chcę dać mu choć cząstkę tego, czego sama pragnęłam, żeby kiedyś nie powiedział, że było mu źle – opowiada.
Drugim marzeniem jest własny kąt
Najlepiej, gdyby to był dom parterowy, nawet niewielki, ale żeby mogła przystosować go do swoich potrzeb. Najlepiej we Włodawie lub bliskiej okolicy. Chce wrócić do tego miasta, bo tu ludzie są mili i sympatyczni, bo w tym mieście czuła się prawie jak w domu. Ma tutaj znajomych. Jej samej nie stać jednak na budowę lub kupno domu. Utrzymuje się z renty chorobowej, o którą musi ubiegać się co pięć lat i świadczenia uzupełniającego dla osób niepełnosprawnych. Łącznie ma około 1 tys. 500 zł. Jeszcze do sierpnia będzie otrzymywała 1 tys. zł zasiłku z tytułu urodzenia dziecka. Za samą stancję płaci obecnie 1 tys. 500 zł. Do tego dochodzą: czynsz, rachunki i koszty wyżywienia. Żyje bardzo skromnie. Miesięcznie zostaje jej około 160 zł, które przeznacza na rehabilitację, bo chce być sprawna, na ile to jest możliwe, żeby opiekować się należycie Nikosiem. Aby nie zabrakło jej pieniędzy na życie, postanowiła poprosić o wsparcie ludzi dobrej woli przez portal zrzutka.pl. Jej apel o pomoc odnalazła w Internecie Irena Łobacz, była dyrektorka Szkoły Podstawowej w Kaplonosach. Postanowiła, że musi pomóc swojej byłej uczennicy.
- Namówiłam ją do założenia zbiórki na budowę lub zakup domu na pomagam.pl. To jest duży wydatek, analizując ceny rynkowe. Nawet na mały dom potrzeba około 300 tys. zł i taką właśnie kwotę wyznaczyłam jako cel – relacjonuje organizatorka zbiórki.
Akcja trwa od kilku tygodni. Pieniądze wpłaciło już 130 osób. Stan konta to już 7 tys. 650 zł (dane ze środy, 14 kwietnia). Jednak teraz zbiórka nieco przystopowała.
- Na pomagam.pl zasada jest taka, że oprócz dokonywania wpłat, trzeba również udostępniać tę akcję. Jeżeli uzyska ona 1000 udostępnień, to wtedy portal sam już będzie promował akcję na szeroką skalę, a dla Jowity to jedyna szansa, aby zebrać potrzebną kwotę i żeby wsparli ją nie tylko mieszkańcy gminy Wyryki lub powiatu włodawskiego. Wiem, że nie każdego stać na dokonanie wpłaty, ale udostępnić post może każdy. To nic nie kosztuje, więc proszę udostępniajcie, bo tak też pomagacie – apeluje Irena Łobacz. - Ta dziewczyna zasługuje na pomoc, bo zbyt wiele wycierpiała w życiu. Pragnę z całego serca, aby miała swój dom i raz na zawsze pozbyła się strachu o to, co stanie się z nią i synkiem, gdy stracą wynajmowane mieszkanie. Raz jeszcze proszę państwa o pomoc i wierzę, że razem możemy zmienić świat tej młodej i silnej dziewczyny i jej synka – dodaje.
Jowita najpierw sceptycznie podeszła do propozycji pani Ireny. Wstydziła się prosić o pomoc.
- Doszłam jednak do wniosku, że czasami honor trzeba schować do kieszeni. Wierzę w ludzi i wierzę, że uda się zebrać potrzebną kwotę. Moim największym pragnieniem jest zapewnić bezpieczeństwo i dach nad głową mojemu dziecku. Bo ja wycierpiałam bardzo dużo i chcę spokoju dla siebie i synka. Chcę żyć godnie, jak każdy człowiek – mówi Jowita.
Napisz komentarz
Komentarze