Mama naszej Czytelniczki zmagała się z cukrzycą od dawna. 14 marca zapadła w śpiączkę cukrzycową. Córka nie mogła podać jej leku, więc wezwała karetkę pogotowia. Ratownicy, którzy przyjechali po staruszkę, wykonali jej najpierw szybki test pod kątem koronawirusa. Wynik był ujemny. Zabrali pacjentkę do szpitala.
- Mama już od sześciu tygodni czuła się coraz gorzej, słabła – twierdzi nasza rozmówczyni. - Pani doktor, która wówczas przyjęła mamę na oddział, mówiła żebyśmy się nie martwili, że będzie dobrze. Wykonano mamie prześwietlenie płuc, ale nie wykazało nic niepokojącego. Udar też został wykluczony. Mamusi wykonano jeszcze raz test na koronawirusa, ale tym razem poinformowano mnie, że wynik jest dodatni. Nie wierzyłam, dlatego zadzwoniłam do laboratorium w Lublinie. Tam powiedziano mi, że wynik był niejednoznaczny, a badanie należy powtórzyć. Test mógł wyjść pozytywnie, m.in. dlatego, że mama miała zapalenie dróg moczonych i brała antybiotyk zanim trafiła do szpitala. Mimo to kolejnego testu jej nie wykonano, chociaż o to prosiłam. Przeniesiono ją na oddział covidowy, a nas skierowano na kwarantannę – relacjonuje pani Mira.
Jak twierdzi, jej 89-letniej mamie podłączono tlen, bo miała za niską, zdaniem lekarzy, saturację.
- Badanie wykazało ją na poziomie 87 zamiast 95, ale mama zawsze taką miała. To było spowodowane cukrzycą. Mimo to dobrze się czuła – tłumaczy kobieta.
Dopiero 2 kwietnia, za pozwoleniem lekarzy, córka mogła wejść na oddział, aby zobaczyć się z mamą. 89-latka wyglądała już bardzo źle. Nasza rozmówczyni twierdzi, że prosiła lekarzy, aby wypisali mamę, że jak ma umrzeć, to niech umrze wśród bliskich, ale nie dostała na to zgody. Ponownie chciała zobaczyć mamę w niedzielę wielkanocną, ale już jej nie wpuszczono. Kilka godzin później otrzymała informację o śmierci matki. Pani Mira nie może się z tym pogodzić.
- W akcie zgonu, jako przyczynę, wpisano COVID, ale mama go nie miała. Jestem tego pewna, bo nikt z nas w domu nie zachorował. A tym tlenem, który jej niepotrzebnie pompowano w celu podniesienia saturacji krwi, tylko rozwalono jej płuca. Tłumaczono mi, że raczej na pewno miała koronawirusa, bo stwierdzono u niej zastoinowe zapalenie płuc. Jednak każdy go dostanie po trzech tygodniach nieustannego leżenia, bez zmiany pozycji – mówi córka zmarłej.
Pani Mira uważa, że jej mama stała się ofiarą wydumanej psychozy pandemicznej. Dlatego 29 kwietnia złożyła skargę do dyrekcji włodawskiego szpitala. Chce również, aby przyczynę śmierci wyjaśniła Naczelna Izba Lekarska.
- Skarga wpłynęła wczoraj do szpitala. Została skierowana do rozpatrzenia przez komisję, zgodnie z procedurą rozpatrywania skarg w szpitalu we Włodawie. Zostanie przeanalizowana i będą podjęte działania, o których pani Baj zostanie poinformowana na piśmie. Trudno wypowiadać się na temat zarzutu wydumanej pandemii - tłumaczyła w piątek dyrektor szpitala Teresa Szpilewicz.
Napisz komentarz
Komentarze