- Decyzja o zostaniu potencjalnym dawcą szpiku zapadła spontanicznie pięć lat temu, podczas robienia zakupów w jednej z lubelskich galerii handlowych – wspominana pan Damian. – Tego dnia organizowana tam była akcja rejestracji do DKMS. Zgłosiłem się. Potem dostałem kartę z numerem i… prawdę mówiąc, zapomniałem o całej sprawie.
Kilka tygodni temu Leszczyński otrzymał SMS-a z pytaniem, czy potwierdza swoją gotowość do oddania szpiku?
– Myślałam, że to jakiś żart – mówi, ale później był e-mail i telefon z Fundacji, czy byłem zarejestrowany i czy w dalszym ciągu chcę być dawcą. Odpowiedź mogła być oczywiście tylko jedna.
Przygotowania do pobrania szpiku rozpoczęły się od badań krwi. Trzeba było sprawdzić, czy jest 100-procentowa zgodność z biorcą. Te zostały wykonane w laboratorium ALAB w Chełmie. - Gdy okazało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, znów padło pytanie, czy chcę kontynuować naszą współpracę. Potwierdziłem. I wtedy zostałem zaproszony do Warszawy do Centrum Medycznego Damiana na badania.
Mężczyźnie wykonano nie tylko badania krwi, ale również usg. jamy brzusznej, rtg klatki piersiowej, przebadano na obecność wirusów w organizmie, w tym trzykrotnie na Covid-19. Chodziło o to, aby zabieg pobrania szpiku nie zagroził jego zdrowiu i życiu. Gdy wyniki były już znane, okazało się, że poziom płytek krwi jest za niski.
- Trochę byłem zawiedziony – opowiada pan Damian. – Ale po konsultacjach zadecydowano, żeby powtórzyć badanie, tylko z wykorzystaniem innego odczynnika. Tym razem wszystko wyszło tak, jak trzeba.
Po raz kolejny padło pytanie o potwierdzenie gotowości do oddania szpiku. Leszczyński zadnia nie zmienił. Ustalono też, że komórki macierzyste zostaną pobrane z krwi obwodowej.
- 27 maja rozpocząłem serię zastrzyków, które powodowały wzrost komórek szpiku kostnego – opowiada. - Wiedziałem, jakie mogą być reakcje, poza tym nigdy sam nie robiłem zastrzyków, dlatego pierwszy chciałem przyjąć w przychodni. Pojechałem do najbliższego ośrodka zdrowia w moim miejscu zamieszkania. Odmówili mi jego podania. Pojechałem do szpitala do Łęcznej. Tam z kolei usłyszałem, że dopiero o 18 będzie to możliwe. Siedziałem w samochodzie przed SOR-em i… sam zrobiłem sobie ten zastrzyk w brzuch. Powiedziałem tylko swojej dziewczynie, że gdyby coś się działo, niech biegnie po pomoc.
O podanie kolejnych zastrzyków już nikogo nie prosił.
– Robiłem je sobie w brzuch, mimo że z każdym dniem czułem się coraz gorzej, bolała klatka piersiowa i cała miednica, ale to normalna reakcja, bo w tych miejscach wytwarza się najwięcej szpiku. Poza tym tu już nie chodziło o mnie, ale o osobę, której ten mój szpik może uratować życie.
31 maja dla pana Damiana jest dniem szczególnym. O 6.40 zjawił się w klinice, tej samej, gdzie przechodził szczegółowe badania. Otrzymał tam ostatni zastrzyk, a o 7. 10 był już podpięty do aparatury.
- Do żyły w jednym ręku miałem podłączoną igłę z drenem, którym krew płynęła do separatora, gdzie wyodrębniane były komórki macierzyste i wracała drugim drenem do drugiej ręki – opisuje pan Damian. – Moja krew przetoczona była trzy razy, a cały zabieg trwał 5 i pół godziny. Na koniec dostałem jeszcze kroplówkę z wapnem.
Choć podczas pobytu w Warszawie panu Damianowi towarzyszyła jego dziewczyna, z powodu obostrzeń związanych z pandemią, nie mogła wejść do kliniki.
– Opiekę miałem zapewnioną – mówi. - Pani doktor i pielęgniarki były bardzo serdeczne, ciągle pytały, czy czegoś nie potrzebuje, czy nie chce mi się pić. Atmosfera była naprawdę miła.
Po powrocie do hotelu emocje wciąż były obecne. Leszczyński czekał na wiadomość, czy wszystko przebiegło, tak jak powinno, czy pobieranie komórek trzeba będzie powtórzyć następnego dnia. Okazało się, że jego organizm wytworzył ich tyle, że nie ma takiej potrzeby.
- Po kilku dniach dowiedziałem się, że wszystko zmierza do szczęśliwego końca. Że w połowie czerwca moje komórki zostaną przeszczepione biorcy. Spytali mnie też, czy chcę wiedzieć, komu pomagam? To młody mężczyzna, Polak.
Pan Damian nie ukrywa wzruszenia. - Byłem jedynakiem, a teraz mam brata i to bliźniaka genetycznego. Mam nadzieję, że wszystko się uda i że wyzdrowieje. Trzymam za niego kciuki i czekam na wiadomość, że wszystko jest OK. Wygramy tę walkę.
Na pytanie, czy zdecydowałby się jeszcze raz przejść tę samą drogę, gdyby okazało się, że ktoś potrzebuje jego pomocy, bez wahania odpowiada, że tak i zachęca innych do zostania dawcą.
- Każdy któregoś dnia może w ten sposób ocalić czyjeś życie. To praktycznie żaden wysiłek, a niepoliczalny zysk, jeśli gdzieś jest wasz bliźniak, który tego właśnie potrzebuje - mówi i dodaje, że decyzja, a potem oddanie krwiotwórczych komórek macierzystych i podarowanie drugiemu człowiekowi szansy na życie było jednym z jego największych sukcesów.
Teraz czytane: Księża wydali broszurę ostrzegając przed apostazją
Napisz komentarz
Komentarze