- Co kilka dni pływam po różnych jeziorach w regionie, w piątek mój wybór padł na Husynne - wspomina artysta. - Wypłynąłem około godziny 5 nad ranem. Nic nie zapowiadało, że tego dnia będę walczył o życie. Nagle około 13 zerwał się wiatr, a z nieba lunął deszcz. Silnik mojej łodzi nie radził sobie z pogodą i byłem zdany na łaskę matki natury. Straciłem panowanie nad łódką, fale uniosły mnie daleko od brzegu i wepchnęły w bagna, z których nie mogłem się wydostać.
Temperatura znacznie spadła, więc muzyk zaczął odczuwać chłód. Łódź powoli nabierała wody. Choć zbiornik Husynne jest stosunkowo płytki, to jego grząskie i błotniste podłoże sprawia, że należy do najniebezpieczniejszych w regionie. Dyjak nie wpadł jednak w panikę.
- Zadzwoniłem do Wiesława Mielniczuka, który jest sternikiem morskim z wieloletnim doświadczeniem. Pojawił się na miejscu i pozostawał ze mną w kontakcie telefonicznym do przyjazdu strażaków. Ci przyjechali bardzo szybko i rozpoczęli akcję ratunkową. Kierowali się światłem z mojej latarki - relacjonuje artysta.
Około 18 nad zalew dotarły dwie jednostki Państwowej Straży Pożarnej z Chełma. Mając świadomość, że znajdujący się na zbiorniku mężczyzna jest wyziębiony i opada z sił, nie zwlekali z działaniem. Dotarli do niego, przedzierając się nie tylko przez fale, ale również przez bagienne zarośla. Sprawnie uwolnili go z pułapki i wciągnęli na łódź. Owinęli go kocami, aby uniknął hipotermii.
- Strażacy byli bardzo mili i szybko zacząłem czuć się lepiej. Kiedy byłem już bezpieczny, zabrali też moją łódź, a później asekurowali przez całą drogę do Chełma. Gdyby nie ich bohaterstwo, mogłoby mnie już nie być. Mój ojciec był wysokim oficerem w straży pożarnej i ten zawód od zawsze kojarzy mi się z szacunkiem oraz poświęceniem dla dobra innych. Sam tego doświadczyłem, choć wcześniej wydawało mi się, że tak dramatyczne sytuacje zdarzają się tylko w filmach. Bardzo dziękuję strażakom z Chełma, zawdzięczam im życie.
Akcja zakończyła się około godziny 21. Jak mówi Marek Dyjak, ta sytuacja uświadomiła mu bardzo ważną kwestię.
- Chciałem wyprowadzić się z Chełma, ale zrozumiałem, że jest tu wielu dobrych i życzliwych ludzi. A oni sprawiają, że kocham to miejsce i na nowo zacząłem kochać swoje życie. Niedawno miała premierę moja płyta pt. "Na wzgórzu rozpaczy". Ale ta tytułowa rozpacz trochę zmalała, zastąpiła ją nadzieja i wiara w to, że trzeba doceniać to, co się ma, a przede wszystkim to, kogo się ma, czyli wspaniałych przyjaciół, takich jak: Wiesław Mielniczuk, Tomasz Miszczuk, Daniel Stachniuk, Piotr Sabarański i Wojciech Malawski.
Napisz komentarz
Komentarze