Zgodnie z pierwotnym projektem, kierowca, którzy przekroczy prędkość o ponad 30 km/h (na każdym rodzaju drogi) miał płacić aż 1500 zł mandatu, ale kwota ta została obniżona do 800 zł. Wiceminister infrastruktury Rafał Weber zapowiedział, że ta kara będzie stopniowana wraz ze wzrostem prędkości odstającej od limitu. Oznacza to w praktyce, że kierowca, który będzie jechał np. 120 km/h w terenie zabudowanym, zapłaci więcej niż ten jadący przez miasto 100 km/h, a nie – jak obecnie – tyle samo.
Kolejna wprowadzona poprawka dotyczy wsiadania za kierownicę pojazdu mechanicznego mimo braku uprawnień. To wykroczenie miało być karane mandatem 1000-złotowym, ale ostatecznie podniesiono go do 1500 zł. Z projektu zniknął zapis mówiący o 10 proc. zniżki na opłacenie mandatu na miejscu, pojawił się natomiast taki, który mówi o zatrzymaniu uprawnień na trzy miesiące za ingerencję w tachograf.
Ministerstwo doprecyzowało również tamowanie ruchu, aby odróżnić zdarzenie spowodowane przez np. demonstrantów, od tego, które spowoduje kierowca. Karane będzie np. zatrzymanie się na drodze, aby zrobić zdjęcie lub nagrać video. Jeśli kierowca zatamuje ruch, a dodatkowo spowoduje poważne zagrożenie komunikacyjne, może liczyć się z karą sięgającą nawet... 30 000 zł.
Następna poprawka odnosi się do kierowców popełniających recydywę. Recydywa będzie dotyczyła tego samego wykroczenia, a nie – jak na początku planowano – każdego innego złamania przepisów na drodze. Mocniej oberwą za to zmotoryzowani, którzy zostaną drugi raz złapani „na podwójnym gazie”, ponieważ oni będą karani „podwójną stawką”.
Ostatnia zmiana, która spotkała się z aprobatą posłów, dotyczy tego, czego większość kierowców obawiała się najbardziej, a mianowicie uzależnienia wysokości składki OC od liczby punktów karnych. Krótko mówiąc, im więcej przepisów będziemy łamali, tym więcej zapłacimy za polisę ubezpieczeniową.
Napisz komentarz
Komentarze