Baptyści przyjmują uchodźców od piątku, 25 lutego. W świątyni przygotowano ponad 200 miejsc noclegowych. Wszystkie pomieszczenia znajdujące się w budynku są przeznaczone dla osób potrzebujących, nawet kaplica.
- Gdy tylko dowiedzieliśmy się z mediów o wojnie na Ukrainie, postanowiliśmy szybko zareagować. Sami, z kościelnych środków, zakupiliśmy 40 materacy, pralkę oraz 100 kompletów pościeli. Następnego dnia mieliśmy już 30 osób. Gdy tylko zobaczyliśmy, że fala uchodźców rośnie, zaczęliśmy ogłaszać, że potrzebna nam pomoc - opowiada pastor baptystów.
Kościół jest przygotowany na spore grupy potrzebujących. Wszyscy chętnie wspierają wspólnotę. Pomocy szukają tu naprawdę różni ludzie.
- Uchodźcy trafiają do nas z całej Ukrainy. Pomagamy im z transportem, dokumentacją i tłumaczeniem. Kiedy się prześpią i odpoczną, staramy się wysyłać ich dalej. Transportujemy uchodźców do miejsc docelowych albo pomagamy im takie znaleźć. Służby graniczne i punkty recepcyjne wysyłają uchodźców do nas. Jesteśmy miejscem rotacyjnym. Staramy się tych ludzi zarejestrować, aby zostawili jakiś ślad po sobie. Chcemy zapisać, w jaką stronę pojechali. Ludziom, którzy nie mają paliwa, dajemy pieniądze na jego zakup. Natomiast tym, którzy nie mają jedzenia, dajemy paczki żywnościowe, które dostajemy od darczyńców. Nikomu nie odmawiamy pomocy. Staramy się wesprzeć wszystkich. Najtrudniejsza jest logistyka. Nie robimy jakiś nadzwyczajnych rzeczy, tylko to, co do nas należy - wyjaśnia pastor.
Fot. Baptyści Chełm
Co musieli przeżyć?
Kościół baptystów przygarnął matki z dziećmi, kobiety w ciąży oraz osoby starsze. Lena z dziećmi przyjechała do Polski z Charkowa.
- Mój tata tam został. Bardzo się o niego boję. Czasami może chodzić po ulicach miasta. Zazwyczaj jednak spędza czas w piwnicy w obawie przed ostrzałem i wojną. Przez to, że tam jest, pojawiły się u niego problemy ze zdrowiem - mówi Pietia.
- Mój syn ma 20 lat, przepuścili go przez granicę, ponieważ byłam w ostatnim czasie chora. Leżałam w szpitalu. Pokazałam swoje wyniki badań pogranicznikom, więc zgodzili się go przepuścić, żeby się mną opiekował. Mam jeszcze młodszego syna. Ma 11 lat, jednak jest za mały, aby mi pomagać. Jestem bardzo wdzięczna Polakom, że tak bardzo nas wspierają - mówi kobieta.
Chętnych do pomocy wciąż niewiele
Wolontariusze przygotowują posiłki, segregują dary, pełnią funkcje tłumaczy. Jeden z wolontariuszy, mimo zmęczenia, podzielił się z nami swoimi spostrzeżeniami.
- Ludzie, którzy chcą przekroczyć granicę, najczęściej robią to w nocy. Dlatego są one dla nas najgorsze. Mamy wtedy najwięcej pracy. Na początku było to 30 osób. Obecnie jest ich prawie 160. Wczoraj i dzisiaj nie spałem, a mimo to ciągle chcę pomagać. Jestem trochę zmęczony, ale staram się tego po sobie nie pokazywać. Potrzeba bardzo wielu wolontariuszy, ponieważ przy takiej liczbie osób, jest naprawdę dużo pracy - opowiada Dawid. - Uchodźcy bardzo przeżywają to, co ich spotkało. Wielu nie rozumie, że wszystkie przyniesione dary są dla nich, krępują się z nich korzystać. Jedna pani pytała, czy może wziąć dla wszystkich dzieci po kurtce, czy jednak będzie to za dużo...
Polacy oferują pomoc
Uchodźcy są bardzo wzruszeni z uzyskanego wsparcia. Nie spodziewali się, że obcy ludzie pomagają im bezinteresownie. Polacy oferują im nawet własne mieszkania.
Wasil jest uchodźcą z Ukrainy. Pochodzi z Brześcia nad Bugiem. Był tam dyrektorem misji “Serce dla sierot”, gdzie pracował z dziećmi. Sam ma ich pięcioro.
- Pastor Henryk jest moim przyjacielem. Przyjechałem tutaj pomóc. Polski naród jest najlepszym sojusznikiem Ukrainy. Widzę, jak ludzie pomagają: właściciele hoteli udostępniają miejsca osobom w potrzebie, ludzie przynoszą jedzenie i ubrania. Jeżdżę dużo po Polsce. Komunikacja w Chełmie jest bezpłatna. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem. Chciałbym mieszkać w tym kraju. Według mnie to prawdziwy cud - mówi wzruszony. - Kontaktuję się z moją rodziną na Ukrainie i Białorusi. Wysyłam im zdjęcia i pokazuję, jak to wygląda. Oni nie mogą uwierzyć w to, co się tutaj dzieje. Są bardzo wzruszeni. Mam nadzieję, że w Polsce nie będzie wojny, ale nie wiadomo, co Putin ma w głowie.
Dramatyczne historie
Uchodźcy przyjeżdżają do Polski praktycznie z niczym. Muszą przejść naprawdę długą drogę, zanim przekroczą granicę Polski. Dla wielu z nich to ogromny wysiłek. Jednak nie boją się. Strach przed wojną jest znacznie większy. Jak podkreśla koordynatorka pomocy Dominika Poterewicz, z ich historii można by napisać książkę.
- Pierwszą grupą była 11-osobowa rodzina spod Kijowa, z małej wsi. Osoby starsze, głównie kobiety i dzieci. Już następnego dnia przybyło do nas tak wielu uchodźców, że musieliśmy prosić o pomoc różne organizacje. Bardzo chętnie udzieliły nam wsparcia - relacjonuje koordynatorka. - Uchodźców umieszczamy, gdzie się da, wszędzie rozkładamy materace. Ludzie, którzy szli pieszo, nawet kilkadziesiąt kilometrów, muszą odpocząć. Trzeba ich także wyposażyć w podstawowe rzeczy, bo niosąc dzieci na rękach, nie dali rady ciągnąć bagaży. Byli zmuszeni zostawić je po drodze.
- Są u nas dzieci, którymi opiekują się dziadkowie, ponieważ rodzice tych maluchów są wojskowymi i obecnie walczą za swój kraj. Jest u nas także pięcioosobowa rodzina. W momencie wybuchu wojny ich ojciec przebywał w Polsce. Ściągnął do naszego kraju swoich bliskich. Udostępnię im swój dom na wsi, żeby mogli pobyć sami, z dala od innych. Będą tam mieli trochę prywatności, której w kościele niestety brakuje. Wszyscy muszą dzielić pokoje z innymi ludźmi. Na ten moment nie wiedzą, co z nimi będzie - mówi Dominika Poterewicz.
Czytaj także: Zalała nas fala uchodźców. Pomagamy! [ZDJĘCIA]
Napisz komentarz
Komentarze