Damian i Karina Sawiccy zgodnie twierdzą, że na Złombol jedzie się nie po to, by się spieszyć, ale by doświadczać. Bałkany do tego, by chłonąć je całym sobą, nadają się znakomicie, a jeśli w tak wyjątkową, rajdową podróż udajemy się z bliską sobie osobą, przepis na dobrze spędzony czas jest właściwie gotowy.
- To, co zapadło nam w pamięci najbardziej, to zapierające dech w piersiach widoki, przepyszne jedzenie i swoisty, „bałkański” styl życia. Ten rajd był po to, by delektować się trasą i jej urokami – twierdzą małżonkowie.
Podobno wyjątkowe było też usytuowanie mety. Jej lokalizacja sprawiła, że uczestnicy tegorocznych zmagań mogli poczuć się tak, jak na prawdziwym rajdzie typu off-road. Do albańskiego Durres Sawiccy dotarli w wyznaczonym dniu około południa.
- Do mety zdążaliśmy trasą wiodącą przez Bośnię i Hercegowinę. Powrotna trasa poprowadziła nas wybrzeżem Chorwacji. Udało nam się uniknąć większych awarii, poza drobnymi usterkami. Mieliśmy niegroźny pożar instalacji elektrycznej. Przestały działać światła „stop”, ale na szczęście awaria okazała się niegroźna i wszystko udało się dosyć szybko naprawić – tłumaczy Damian Sawicki.
- Nie czekamy na nic innego, jak tylko możliwość zgłoszenia naszego udziału w przyszłym roku – dodaje z uśmiechem.
Złombolowe szlaki zapiszą się równie miło w pamięci Krystiana Woszczyńskiego i jego przyjaciół. Ich Polonez Caro sprawił się znakomicie i dotarł na metę bez większego szwanku.
- Droga do Albanii była dla nas bardzo wymagająca. Jechaliśmy bez większych przerw przez 28 godzin i dotarliśmy do mety jako pierwsi. Pamiętam, że organizatorzy byli nieco zaskoczeni, bowiem nie przygotowali tam jeszcze żadnej potrzebnej infrastruktury. Prysznice i toalety zostały zainstalowane dopiero później. Zapas czasu spożytkowaliśmy na zwiedzanie najbliższej okolicy i zapoznanie z mieszkańcami. To bardzo otwarci, mili ludzie – relacjonuje Woszczyński.
Ekipa z poloneza szybko przekonała się, że rajdowe emocje szybko ustępują miejsca zwykłej, ludzkiej życzliwości i chęci bliższego zapoznania się z innymi. Tę ciekawość przejawiały nie tylko poszczególne ekipy, ale przede wszystkim lokalni obserwatorzy rajdowych zmagań.
- Szybko znalazł się w naszym gronie posiadacz lublina z dobrym nagłośnieniem, rozpaliliśmy ogromne ognisko i bawiliśmy się wspólnie do białego rana. Atmosfera była znakomita – dodaje Woszczyński.
Jego ekipa pokonała w sumie ok. 4500 km. Polonez dał radę, ale nie wszystkim się poszczęściło.
- Pamiętam, że kilka ekip zaliczyło poważne awarie. Jedna z nich zmagała się z pękniętym tłokiem w ładzie, inna usiłowała naprawić pęknięty wał w żuku. Trzy rajdowe ekipy zmagały się również z naprawą mostu w dużym fiacie. Nam się udało. Nie obawiamy się jednak przyszłych startów. Chcielibyśmy wrócić na Złombol za rok – uśmiecha się członek Extra Gwardii.
Wprost rewelacyjnie na górskich podjazdach spisywał się lublin, którym do Albanii wyruszyła ekipa Tomasza Freja. Mocny, pond 200-konny silnik z BMW zrobił swoje.
- Nasza trasa wiosła przez Węgry, Serbię, Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, potem znów Serię i tak dotarliśmy do Albanii. To co, zrobiło na nas największe wrażenie po drodze, to ogromne góry. Te widoki są nie do opisania. Nieco niesmaku wzbudziło w nas wrażenie ogólnego bałaganu i brudu w miejscowościach, przez które przejeżdżaliśmy. Bałkany to jednak region, gdzie do takich rzeczy nie przywiązuje się zbyt dużej wagi. Dosyć niecodziennym widokiem był też kombajn, który jak gdyby nigdy nic poruszał się po autostradzie. Pokonaliśmy ok. 4700 km. I cóż. Chcemy jechać za rok – relacjonuje Frej.
Blisko ekipy Tomasza Freja trzymał się podczas rajdu jego przyjaciel Artur Truchlewski. Podobnie jak Extra Gwardia, Truchlewski wybrał się do Albanii sprawdzonym prostym polonezem caro.
- Nie ukrywam, że podczas samego startu towarzyszyło nam trochę obaw. Wszystko było organizowane na tzw. wariackich papierach! - śmieje się Truchlewski. I po chwili dodaje.
- Poldek spisał się bardzo dobrze. Dał sobie radę na bardzo wymagających, bałkańskich podjazdach i zjazdach. Mieliśmy obawy co do tego, czy wytrzymają hamulce, czy układ chłodzenia poradzi sobie z takimi przeciążeniami. Okazało się, że wszystko było w porządku. Wprowadzone przez nas modyfikacje, m.in. wygodniejsze fotele, okazały się skuteczne i poprawiły komfort jazdy tym samochodem – wyjaśnia Truchlewski.
Ekipa chce uczestniczyć w starcie za rok, ale planuje wprowadzić w swoim samochodzie kilka modyfikacji.
- Chcielibyśmy przerobić poloneza na wersję kombi. Jest to możliwe dzięki zamontowaniu specjalnej, polimerowej nakładki na tył. W podobnym kształcie, co ta stosowana niegdyś w ratunkowych polonezach z pogotowia. Chcielibyśmy też zamontować mocniejsze hamulce.
Co najbardziej zapadło w serca rajdowców?
- Staraliśmy się po drodze jak najwięcej zwiedzić. Często zbaczaliśmy z drogi w poszukiwaniu atrakcyjnych widoków czy miejsc, do których na co dzień trudno byłoby dotrzeć. Pokonaliśmy w ten sposób w sumie ok. 5500 km. Byliśmy W Medjugorie, widzieliśmy wodospady w Bośni, odpoczywaliśmy na chorwackich plażach. Jazda była trudna, wymagająca, ponieważ na Bałkanach jedzie się często po górzystym terenie, ale jedzie się przede wszystkim tak, jak pozwala na to natężenie ruchu. Nie jest możliwe wyprzedzanie, przyspieszanie. To komplikuje podróż – wyjaśnia Truchlewski.
- Lokalni mieszkańcy są otwarci, ale kiedy przychodzi do płacenia kartą, okazuje się to często niemożliwe. A przy płatności gotówką stosują bardzo, jak by to ująć, korzystny dla siebie przelicznik walutowy – żartuje.
Napisz komentarz
Komentarze