- Protokół komisji dotarł do nas w tym roku dzięki uprzejmości Shlomit Beck, zajmującej się historią chełmskich Żydów. Beck urodziła się i wychowała w Izraelu, ale jej korzenie związane są z Chełmem. To właśnie w Chełmie urodzili się jej dziadkowie, którzy w okresie międzywojennym trudnili się handlem. Jej przodkowie zginęli w 1939 roku w tzw. marszu śmierci – wyjaśnia współpracujący z fundacją Czesław Uszyński.
W sierpniu 1945 roku komisja, w skład której weszli: Jerzy Bielecki jako przewodniczący, ks. dziekan Stanisław Niedźwiński, ówczesny proboszcz parafii Rozesłania św. Apostołów w Chełmie, por. Maksym Nowosad, funkcjonariusz MO, Roman Malewski, Janina Kościowa i Albina Kijankowa zweryfikowała doniesienia o dołach śmierci zlokalizowanych na terenie obozu przy ówczesnej ulicy Katowskiej (dzisiejszej Partyzantów). Komisja oględzin tych miejsc dokonywała pod czujnym okiem funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
W protokole oględzin zapisano:
- Na terenie obozu przy ul. Katowskiej widniały ślady trzech dołów, zbiorowych mogił, według twierdzenia okolicznych mieszkańców, gdzie zakopano kilkuset zamordowanych Żydów w czasie akcji w 1942 roku (chodzi oczywiście o akcję likwidacji chełmskiego getta w 1942 roku – przyp. Red.) – czytamy w dokumencie
Doły rozkopano na głębokość ok. 1 m i natrafiono na mogiły, w których pochowano cywilów – zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Jak twierdzą autorzy dokumentu, ciała wrzucono do dołów „bezładnie”, jedno na drugie. Sporządzono również dokumentację fotograficzną dwu z trzech odkrytych mogił, które po przeprowadzeniu wszystkich czynności zasypano. Oprawcy skorzystali z rowów strzelniczych, które wykopano w sierpniu 1939 roku jako umocnienia obronne. Ciągnęły się wzdłuż całej współczesnej ulicy Partyzantów.
- Mimo intensywnych poszukiwań, nie udało nam się tych zdjęć dokumentacyjnych odnaleźć. Sądziliśmy, że mogą się znajdować w archiwum parafialnym, państwowym oraz oczywiście w Instytucie Pamięci Narodowej. Wszystkie te przypuszczenia nie sprawdziły się – komentuje Uszyński.
W sierpniu tego roku na miejsce opisane w protokole powrócili członkowie Fundacji, pracownicy Muzeum im. Wiktora Ambroziewicza w Chełmie oraz świadek tragicznych wydarzeń sprzed 80 lat – Jadwiga Zawiślak, z domu Michalczuk oraz jej rodzina. Oględzinom domniemanego miejsca pochówku towarzyszyła również poseł Anna Dąbrowska-Banaszek. Pani Jadwiga była świadkiem pojedynczych egzekucji, jakie oddziały niemieckie przeprowadzały bezpośrednio przed likwidacją chełmskiego getta.
W zasadzie całe życie spędziła tuż obok miejsca, gdzie pogrzebano ciała, na ul. Zamojskiej. Przed wojną ulica ta tętniła wielokulturowym życiem. Żydzi byli po prostu widywanymi na co dzień sąsiadami. Z jedną z koleżanek żydowskiego pochodzenia – Sonią Binsztok – pani Jadwiga utrzymywała kontakty jeszcze długo po zakończeniu wojny. Sonia wyemigrowała do Izraela. W czasie okupacji Zamojska znalazła się w granicach getta, a rodzinę Michalczuków przesiedlono do domu na ulicy Lubelskiej, tuż obok stacji kolejowej Chełm Miasto (obecnie mieści się tam lodziarnia). Po likwidacji getta pani Jadwiga wraz z rodziną powróciła do rodzinnego domu na jakże odmienioną Zamojską.
Dziś Jadwiga Zawiślak okazuje się być ostatnim bodaj świadkiem likwidacji getta i jednocześnie osobą, która była w stanie potwierdzić miejsce położenia mogił, o których mowa w protokole. Fundacja chciałaby to miejsce godnie upamiętnić. Wydaje się to istotne tym bardziej, że w tym roku, już w listopadzie, odbędą się uroczystości związane z upamiętnieniem ofiar likwidacji getta w Chełmie. 80. lat temu zorganizowano tzw. "Akcję Reinhardt", która miała stanowić ostateczne rozwiązanie "kwestii żydowskiej". By uczcić swoich przodków, do Chełma zjadą się przedstawiciele społeczności żydowskiej z wielu zakątków świata. Wszystko wskazuje jednak na to, że inicjatorzy powstania pomnika na ulicy Partyzantów nie zdążą.
- Na dawnej ulicy Katowskiej (dzisiejszej Partyzantów) w zasadzie od lat 70. zaczęły powstawać nowe obiekty. Czy w trakcie ich wznoszenia nikt naprawdę nie zauważył obecności ciał ludzkich? Dziś na to pytanie również nie otrzymujemy odpowiedzi. Pomoc pani Jadwigi jest wprost nieoceniona. To fenomenalne, jak jej pamięć o dawnych mieszkańcach Chełma jest wciąż żywa. W jej wspomnieniach powracają obrazy o drogiej przyjaciółce Soni Binsztok, o rodzinach: Sznajderów, Mangier, Lipszyc i Śliwka. W pamięci pani Jadwigi jest także to co najtragiczniejsze - czas zagłady. To ona zaprowadziła nas na miejsce wspomnianych mogił przy ulicy Partyzantów. Bez Zbigniewa Nizińskiego, prezesa Fundacji "Pamięć, która trwa" (The Lastin Memory Foundation), która od lat zajmuje się upamiętnieniem nieoznakowanych miejsc męczeństwa i pochówków Żydów oraz Czesława Uszyńskiego, który go w tych działaniach niezwykle wspiera, nasza inicjatywa upamiętnienia ofiar przy Katowskiej prawdopodobnie nie rozpoczęłaby się nigdy. Chciałabym zresztą podziękować wszystkim wspierającym naszą inicjatywę. Przed nami jeszcze daleka droga. Sądzę jednak, że z ludźmi tak niezłomnej wiary w powodzenie projektu uda się zrealizować założony cel - wyjaśnia Dorota Bida z Muzeum Ziemi Chełmskiej członek zarządu Fundacji "4 piętra".
Teren, na którym mogą być położone mogiły, należy obecnie do banku Santander, który nie sprzeciwia się co prawda wprost przeprowadzeniu odpowiednich badań przy pomocy georadaru, ale z rezerwą podchodzi do pomysłu postawienia jakiegokolwiek monumentu. Starania podejmował również chełmski magistrat, który usiłował fragment działki wykupić. Obecnie jednak nie będzie to możliwe ze względu na brak środków w budżecie.
Fundacja zachęca, aby wszyscy, którzy mają jakąkolwiek wiedzę na temat miejsc straceń i pochówku Żydów, przekazywali te informacje. To w wielu przypadkach znacznie ułatwia historykom prowadzenie dalszych badań. Wciąż nie odpowiedziano również na wiele pytań dotyczących mogił na Katowskiej...
Napisz komentarz
Komentarze