Dwa tygodnie temu na grupie w jednym z popularnych portali społecznościowych pojawiło się ogłoszenie: "Proszę odebrać koty wyrzucone z samochodu o godz. 19 przy hotelu na ul. Lubelskiej. Mam uwidoczniony na kamerach numer rejestracyjny samochodu. Jeśli właściciel nie odbierze kotów, sprawa ląduje na policji".
Natychmiast zainteresowali się tym lokalni aktywiści z Fundacji Włodawa dla Zwierząt, ponieważ wyrzucenie kotów na ulicę to przestępstwo. Tego samego dnia jedna z wolontariuszek wybrała się we wskazane miejsce. Okazało się, że żadnych kotów nie ma. Szybko jednak udało się namierzyć autora ogłoszenia. Wolontariuszka ustaliła, że zabrał koty do siebie, ale jak nikt się po nie nie zgłosi, to je wypuści.
Wybrała się do niego Weronika Furtak, znana lokalna aktywistka działająca m.in. na rzecz ochrony praw zwierząt i fundatorka FWdZ. Zakładała, że autor ogłoszenia ma dowody przestępstwa. Na miejscu jednak czekała ją niespodzianka. Pan stwierdził, że nie ma numerów rejestracyjnych, a na nagraniu z kamer nic nie widać. Czyli w poście kłamał, ale pomimo to jest na 100 proc. pewny, że zwierzęta zostały wyrzucone z samochodu.
Czytaj także: Włodawa. Umowa na budowę skateparku podpisana. Obok powstanie pumptrack
- Zabrałam koty, zadbane, w obróżkach, bardzo przyjacielskie. Kto wyrzuca takie zadbane koty? Kto normalny pisze, żeby zwyrodnialec, który wyrzucił zwierzęta, wrócił i je zabrał? Kto normalny kłamie, że ma dowody przestępstwa? Ponieważ zdarza się, że sąsiad sąsiadowi koty, a nawet psy potrafi wywieźć i wyrzucić, cała ta sytuacja nie dawała mi spokoju. Pojechałam do hotelu zapytać, czy ktoś coś może widział. Owszem, dzieci widziały. Widziały, jak kotki same przywędrowały. Wcześniej ich tu nie widziały. Również żadnego samochodu nie było - mówi Weronika Furtak.
Po odebraniu kotów wrzuciła post z ogłoszeniem z nadzieją, że koty po prostu się komuś zgubiły.
- Dla spokoju sumienia uznałam, że dobrze byłoby jednak sprawdzić hotelowe kamery, więc pojechałam na policję. W trakcie składania zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa zadzwonił telefon. Zgłosiła się pani, która powiedziała, że to jej koty. Zestresowana właścicielka zwierząt przyjechała na komisariat, pokazała zdjęcia zwierzaków i powiedziała, że kotki mieszkają niedaleko i najwyraźniej po prostu zawędrowały pod hotel. Odetchnęłam z ulgą, że do żadnego przestępstwa nie doszło i kotki szczęśliwie wróciły do opiekunki - wyjaśnia aktywistka.
Czytaj także: Włodawa. Mniej za prąd z Kartą Dużej Rodziny. Zainteresowanie rośnie
Historia zakończyła się happy endem, ale nie da się ukryć, że w ciągu jednego dnia zostało zaangażowanych do pracy kilka osób i to tylko dlatego, że ktoś zamieścił kłamliwe informacje na portalu społecznościowym. A wystarczył post, że koty szukają właścicieli.
- Tym bardziej że koty miały obróżki. Mojego czasu, stresu i zaangażowania nikt mi nie zwróci i nie wynagrodzi. Tak jak czasu wolontariuszki Oli, policjantów i nerwów właścicielki kotów. Dlatego uważam, że takie bezczelne kłamstwa i wprowadzanie ludzi w błąd powinny zostać ukarane i napiętnowane. Ten czas mogliśmy poświęcić na pomoc tam, gdzie była ona naprawdę potrzebna - podsumowuje Weronika Furtak i apeluje: - Zaczipujcie lub załóżcie zwierzętom adresatki do obroży, to naprawdę może uratować je przed nieszczęściem.
Policja w tej sprawie nie prowadzi postępowania.
Napisz komentarz
Komentarze