Za granicą pan Maciej mieszka już niemal 10 lat. Pracuje ciężko, by uzbierać potrzebne środki, powrócić w rodzinne strony i pozostać tutaj już na stałe. Wydawałoby się, że jego plany nie pozostaną niczym zmącone. Wybrał dla siebie odpowiednie miejsce, wytyczył wspólnie z geodetą granice i zaczął je powoli porządkować.
- Poprzedni właściciel posesji składował tutaj przez wiele lat ziemię i gruz. Syn uporządkował ją jednak, przygotował pod przyszłą budowę. Postawił tablice z informacjami, że jest to teren prywatny i zasady się zmieniły. Zrobił to oczywiście po to, aby nikt więcej nie wyrzucał tu swoich odpadów – wyjaśnia pani Anna.
Jak się jednak rychło okazało, wszystkie te zabiegi okazały się nieskuteczne. Przyzwyczajeni do dawnych praktyk budowlańcy dalej przyjeżdżali na Majdan i wysypywali tutaj wszystko, co było im niepotrzebne. Bez najmniejszych skrupułów wyrwali słupy z tablicami informacyjnymi, zniszczyli ogrodzenie, a cały teren przypomina obecnie bardziej wysypisko śmieci, niż działkę, na której ktoś planował postawić dom.
- Jesteśmy zrozpaczeni. Syn nie ma siły, by walczyć z tym bezprawiem. Koszt ponownego uprzątnięcia tego terenu to ok. 10 tys. złotych. Nie po to przecież ciężko pracuje, żeby wydawać zarobione pieniądze na coś, co nie powinno nigdy mieć miejsca. Na działce znalazło się ok. 25 wywrotek odpadów – wyjaśnia Czytelniczka.
Moment wysypywania odpadów udało się zarejestrować tylko raz, w 2021 roku. Śmieci zniknęły zaraz po tym, jak zgłoszono ten fakt na policję. Tym samym sprawca uznał chyba, że sprawa została rozwiązana. Pan Maciej nie mógł jednak dłużej czekać na rozwój wypadków. Umieścił na drzewie fotokomórkę i musiał powrócić do Norwegii. Wkrótce potem sprzętu już nie było. Został najprawdopodobniej skradziony lub zniszczony.
- Po tym wydarzeniu syn przez dłuższy czas nie przyjeżdżał do kraju, ponieważ ciężko zachorował. Na działce pojawił się dopiero przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia. Zastał worki z firmowymi fakturami, które również zostały uprzątnięte pod osłoną nocy. Kilka dokumentów policja zachowała na potrzeby toczącego się śledztwa – wyjaśnia dalej pani Anna.
Na tym właściwie cała historia się kończy. Pani Anna twierdzi, że policyjne śledztwo w sprawie toczy się nadzwyczaj opieszale. Oboje czują się bezsilni i pytają, dlaczego tak długo trwa ustalenie podstawowych faktów w sprawie. Ustalenia przeciągają się, a pewien znaczący ślad stanowią przecież odnalezione dokumenty firmowe. Pokrzywdzeni uważają, że nikomu nie zależy na rzetelnym wyjaśnieniu sprawy, a sprawcy czynu czują się w istocie bezkarni.
- Policjantka, która prowadzi śledztwo w naszej sprawie, zaproponowała nawet na pewnym etapie, że udostępni mi kontakt do firmy, która chętnie pokruszy ten gruz za darmo. Zapytałam, czy to ma być jakiś żart? W jakim państwie żyjemy? - pyta retorycznie nasza rozmówczyni.
Oficer prasowa Komendy Miejskiej Policji w Chełmie komisarz Ewa Czyż stwierdza, że śledztwo toczy się od momentu zgłoszenia sprawy, to jest od pierwszych dni stycznia.
- Zawiadomienie, które otrzymaliśmy, dotyczy wywozu odpadów budowlanych na prywatną działkę. W tej sprawie zostało wszczęte postępowanie w sprawie o wykroczenie. Ustalamy i przesłuchujemy świadków. Wyjaśniamy okoliczności. Czynności nie są zakończone - wyjaśnia komisarz Czyż.
Pełnomocnik rodziny mecenas Michał Bronisz również potwierdza, że śledztwo jest cały czas w toku. Mimo wątpliwości rodziny ma jednak postępować. Zbierane są systematycznie dowody, ale żadne wiążące zarzuty nie zostały jeszcze nikomu przedstawione. Do sprawy powrócimy.
Napisz komentarz
Komentarze