Sądowy psycholog w następujący sposób ich scharakteryzował: "łatwo i szybko powstają u nich emocje pod wpływem sytuacji zewnętrznej, duża impulsywność, drażliwość, konfliktowe postrzeganie relacji między ludźmi i agresywność".
Z pokoju wystawały nogi
Pod koniec ubiegłego stulecia Kolonia Marysin w gminie Rejowiec liczyła 8 gospodarstw pod lasem. Ani jednego telefonu. Jak zdarzył się wypadek albo ktoś zasłabł, najlepiej było biec na stację kolejową w Zawadówce i stamtąd próbować wzywać pogotowie. W razie śnieżycy albo dużych roztopów miejscowość pozostawała odcięta od reszty świata.
9 czerwca 1995 r. Czesław P., jadąc o szóstej rano z synem do Chełma, zobaczył z okna samochodu, że drzwi wejściowe domu jego sąsiadki Stanisławy W. są lekko uchylone. Od kilku dni panowały upały. Mężczyzna pomyślał, że kobieta otworzyła drzwi, żeby wpuścić do mieszkania trochę świeżego, porannego powietrza.
Gdy po kilku godzinach wracał do wsi, drzwi nadal były otwarte. Zamknięte były natomiast kurnik i obora. To go zastanowiło. Gospodyni, mimo sędziwego wieku (83 lata) nigdy nie zapominała o porannym obrządku i wypuszczeniu kur na podwórko. Poprosił syna, żeby zatrzymał samochód i podbiegł do schodków na ganku.
- Hej, sąsiadko! - zawołał przez uchylone drzwi.
Cisza, żadnej reakcji. Wszedł do mieszkania. Zajrzał do kuchni, gdzie w oczy rzucał się straszliwy bałagan: pootwierane półki i szuflady kredensu, ściągnięty ze stołu obrus, rozbite szklanki i wazon. Z pokoju obok wystawały nogi kobiety.
Stanisława W. leżała w progu z rozkrzyżowanymi ramionami. Miała zmasakrowaną głowę i przebity brzuch. Nie dawała oznak życia. Chociaż Czesław P. nie był lekarzem, zorientował się, że sąsiadka została zakatowana na śmierć.
Nie nauczyła się obsługi pilota
Do Kolonii Marysin dawno nie zjechało tyle ważnych osób, co tego parnego, czerwcowego dnia. Karetka pogotowia, policja, prokurator. Ludzie w milczeniu spoglądali na sunącą polną drogą kawalkadę aut z migającymi "kogutami". Zastanawiali się, co się stało. Morderstwo?! Kogo zabili?
Zgon Stanisławy W. nastąpił 10-12 godzin przed znalezieniem zwłok. Ze wstępnych oględzin medycznych wynikało, że zginęła na skutek ciężkich obrażeń centralnego układu nerwowego po licznych ciosach zadanych w głowę twardym przedmiotem. Miała też rany dolnej części tułowia, będące następstwem przebicia jamy brzusznej czymś ostrym. Wkrótce w pobliżu domostwa znaleziono oba narzędzia zbrodni; były to siekiera i widły.
Policja ustaliła, że najbardziej prawdopodobnym motywem zabójstwa Stanisławy W. był rabunek. Córka zmarłej powiadomiona o zdarzeniu stwierdziła, że z mieszkania zginęła niewielka ilość gotówki, przechowywanej przez gospodynię na tzw. czarną godzinę oraz telewizor kolorowy "Elemis".
- Niedawno z mężem kupiliśmy go mamie. Nawet nie zdążyła nauczyć się obsługi pilota – powiedziała przez łzy Bożena K.
Stanisława W. nie była bogata. Utrzymywała się z wdowiej emerytury. Cały jej majątek to skromny dom, kilka kur i krowa. Może sprawcy dowiedzieli się, że ma nowy telewizor?
Przypuszczalnie było ich dwóch. Nie pozostawili odcisków palców (zapewne działali w rękawiczkach). W pobliżu obejścia staruszki policja zauważyła ślady kół motocykla. To mógł być środek transportu morderców. Takie same ślady ciągnęły się po drodze, prowadzącej do Zawadówki.
Zatrzymano dwóch mężczyzn
Pies tropiący, którego policja użyła do poszukiwań śladów, doprowadził opiekuna do posesji przy torach kolejowych. Funkcjonariusze zapukali do drzwi drewnianego domu. Po dłuższej chwili otworzył mężczyzna w średnim wieku. Miał nieprzyjemny, przesycony wódką oddech oraz sińce na twarzy, które wyglądały na świeże. Został zatrzymany.
Bronisław T. twierdził, że jest niewinny. Pies musiał wyczuć jego zapach, bo czasami odwiedzał Stanisławę W. Byli przecież sąsiadami. Ostatni raz rozmawiał z nią dwa dni wcześniej. Nawet nie wchodził do niej do domu. Posiniaczona twarz? 8 czerwca pojechał z kolegą do Chełma. Pili w barze blisko dworca PKP. Jak miał już w czubie, wdał się sprzeczkę z innym podpitym gościem. Tamten uderzył go. Kolega i obsługa baru potwierdzili jego alibi.
Po wypuszczeniu z aresztu Bronisława T. policja zainteresowała się innym mieszkańcem Kolonii Marysin. W mieszkaniu Zbigniewa C. znaleziono poplamione krwią spodnie gospodarza. Mężczyzna utrzymywał, że nie zamordował Stanisławy W. Nie potrafił jednak wyjaśnić, skąd się wzięła krew na jego spodniach. Dla śledztwa nie miało to jednak znaczenia. Okazało się, że to nie była krew ofiary. Prokuratura oddaliła zarzuty.
Dwaj Cyganie i jeden niski blondyn
W czasie przesłuchań świadków i bardziej luźnych rozmów policji z mieszkańcami wsi pojawił się kolejny trop. Dzień lub dwa przed zabójstwem Stanisławy W. kilka osób widziało w Kolonii Marysin trzech podejrzanie zachowujących się mężczyzn.
- To byli dwaj Cyganie i drobny, niewysoki blondyn. Młodzi, najwyżej po 20 lat, nikt ich nie znał. Kręcili się po wsi, myszkowali po podwórkach, zagadywali ludzi, że niby szukają kolegi. Ten mały blondyn tak jakoś dziwnie się uśmiechał – zeznał jeden ze świadków.
Gdy policja wspomniała o tym w rozmowie z córką Stanisławy W., tamta powiedziała, że gdy po raz ostatni się widziały (w środę 7 czerwca), matka żaliła się, że jacyś Cyganie ukradli jej sprzed domu bańkę na mleko: - Opowiadała, że przyszli i chcieli, żeby poczęstowała ich mlekiem. Odmówiła, bo – jak się wyraziła - źle im patrzało z oczu, a niedługo potem stwierdziła brak bańki.
W Kolonii Marysin i w Zawadówce nie mieszkali Cyganie. Policja zaczęła prowadzić rozpoznanie w środowisku Romów z innych miejscowości, m.in. w Chełmie. W latach 90. koczowali oni w rejonie ulicy Młynarskiej nieopodal stacji PKP, zajmując stare rozwalające się baraki.
- To na pewno nikt od nas, my nie mordujemy starych ludzi – zapewniali policję. Obiecywali pomoc w śledztwie, żeby – jak to ujęli – odsunąć od społeczności romskiej hańbiące podejrzenia. Wzburzenie Cyganów wydawało się jednak udawane. Być może wiedzieli więcej, niż mówili. Było to zauważalne, gdy zaczęli policji "pomagać". Co jakiś czas ekipa prowadząca śledztwo otrzymywała poufne informacje o osobach rzekomo mających związek ze zbrodnią w Kolonii Marysin. Wskazywano miejsca, gdzie - według informatorów - znajdował się skradziony z mieszkania Stanisławy W. telewizor.
Ale to były bzdury lub celowo wprowadzano policję w błąd. Wskazywane osoby (żadna nie była narodowości romskiej) nie miały ze sprawą nic wspólnego. W grudniu 1995 r., po pół roku bezowocnych poszukiwań sprawców, Prokuratura Rejonowa w Krasnymstawie umorzyła śledztwo.
Mamy ich!
Umorzenie nie oznaczało zakończenia czynności wykrywczych. Nadal je prowadzono, tyle tylko, że nieco mniej oficjalnie. Tym razem na efekty nie trzeba było długo czekać.
W pierwszych tygodniach 1996 r. chełmska policja otrzymała nader interesujące informacje o 19-letnim Dawidzie J. narodowości cygańskiej. Młody Rom wynajmował mieszkanie w centrum miasta. Jego rodzice przebywali czasowo w Wielkiej Brytanii. Dawid niedawno wziął ślub wg obrządku cygańskiego z 16-letnią dziewczyną. Nie był dotychczas karany, ale ci, którzy go znali, nie mieli o nim dobrego zdania: popijał, trwonił funty od rodziców, łatwo wpadał złość i zachowywał się nieobliczalnie.
Dawid J. utrzymywał luźne kontakty z chełmskimi Romami, aczkolwiek spotykał się z Alfredem S. młodym Cyganem mieszkającym w domu przy ulicy Nadtorowej. Policja postanowiła dokładnie im się przyjrzeć. To był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że do Alfreda S. często przychodził jeszcze jeden młody mężczyzna: drobny niewysoki blondyn, którego znakiem rozpoznawczym był przylepiony do twarzy ironiczny uśmieszek.
Nie znano jego tożsamości, więc zatrzymano Dawida J. i Alfreda S. Drugi z Romów nie uczestniczył w zabójstwie Stanisławy W. Natomiast wzięty w krzyżowy ogień pytań, Dawid J. przyznał się do współudziału w zbrodni i podał informacje o wspólniku. Był to jego rówieśnik, Sebastian C., karany parokrotnie za kradzieże i rozboje.
Kasy brak, a pić się chce
8 czerwca 1995 r. spotkali się jak zwykle u Alfreda. Opróżnili we trzech kilka butelek wina, następnie gospodarz położył się spać a Dawid J. i Sebastian C. wyszli, żeby jeszcze coś wypić. Nie mieli jednak pieniędzy.
- Gdy zastanawialiśmy się, jak je zdobyć, Sebastian powiedział, żebyśmy pojechali do Kolonii Marysin. Byliśmy tam dzień wcześniej ot tak, bez celu, bo nudziliśmy się w Chełmie. Sebastian zaproponował napad na kobietę, którą prosiliśmy o mleko i ukradliśmy jej później bańkę. Przekonywał, że starsi ludzie zawsze mają odłożone jakieś oszczędności. Zgodziłem się, ale postawiłem warunek: mieliśmy nie robić tej pani krzywdy – wyjaśniał Dawid J.
Pojechali starą wueską. Było już ciemno. Zatrzymali się przy obejściu i włożyli rękawiczki. Naraz zaszczekał pies. Drzwi domu otworzyły się. Wyjrzała gospodyni. Wepchnęli ją do środka i bijąc, zażądali pieniędzy. Dała im 50 zł; uznali, że to za mało. Posadzili ją na podłodze. Jeden jej pilnował, drugi przeszukiwał mieszkanie, potem się zamienili. Nie znaleźli więcej pieniędzy i zabrali z pokoju telewizor. Gdy opuszczali mieszkanie, Sebastian C. stwierdził, że "trzeba starą uciszyć", bo inaczej wyda ich policji. Kazał poczekać Dawidowi J. na podwórku. Wziął siekierę i widły, które stały oparte o ścianę, wszedł do domu. - Wrócił po kwadransie i powiedział, że ją zabił – wyjaśniał Dawid J.
Telewizor sporo ważył i był za duży, żeby go przetransportować na motocyklu. Przenieśli go więc w zboże, kilkadziesiąt metrów od obejścia Stanisławy W. i tam zostawili. Mieli pożyczyć jakiś samochód, żeby przyjechać po odbiornik za kilka godzin. W Chełmie wstąpili po dziewczynę Sebastiana C. i we trójkę udali się do Alfreda S. Imprezowali do rana. Po telewizor nie pojechali, bo bali się, że zabójstwo zostało już odkryte i we wsi jest policja.
Dziewczyna wszystko słyszała
Sebastian C. został zatrzymany w kilka dni później. Twierdził, że nie miał nic wspólnego ani z napadem na Stanisławę W., ani z morderstwem. Mówił, że Cygan go wrabia, bo pewnie sam zabił. Wypierał się wszystkiego, nawet gdy mieszkańcy Kolonii Marysin rozpoznali w nim blondyna, który w towarzystwie dwóch Romów błąkał się po wsi dzień przed zabójstwem. - No i co z tego? Nawet jeśli tam wtedy byłem, to nie znaczy, że zabiłem – skwitował prokuratorski zarzut.
Nie wiedział jeszcze, że najbardziej obciąży go zeznanie jego dziewczyny. Nad ranem po libacji u Alfreda S. słyszała rozmowę Sebastiana z Dawidem. Gdy Dawid wyrzucał koledze, że nie musiał zabijać staruszki, tamten kazał mu się zamknąć, a potem powiedział, że to było konieczne.
Nie ustalono, co się stało ze skradzionym "Elemisem". Niewykluczone, że odbiornik przywłaszczył sobie ktoś, kto przez przypadek znalazł go w zbożu.
Sebastian C. i Dawid J. odpowiadali za zabójstwo popełnione ze szczególnym okrucieństwem i rabunek przed Sądem Wojewódzkim w Lublinie. Obaj zostali skazani na kary po 25 lat więzienia. Uznano, że rola Dawida J. w zbrodni nie była wcale taka bierna, jak przedstawiał oskarżony. Wyszło na jaw, że on również uczestniczył w "uciszaniu" Stanisławy W. Po apelacji obrony, Dawidowi J. złagodzono odsiadkę do 15 lat.
Czytaj też inne kryminały Mariusza Gadomskiego:
Chełm. Wciskał jej głowę w rosół, więc chwyciła nóż i wbiła mu ostrze w klatkę piersiową...
ŻYWE I MARTWE. Zrobiła to, bo nie było jej stać na kolejne dzieci...
Makabra w gminie Ruda-Huta. Pobity skonał... przez salceson
Katowali mężczyznę blisko 10 minut. Przestali dopiero wtedy, gdy ekspedientka ze sklepu zagroziła wezwaniem policji, jeśli się nie uspokoją. Pobitego nie dało się uratować. Zmarł na skutek rozległych obrażeń całego ciała.
HRABINA W PAJĘCZEJ SIECI. Chełmska afera z udziałem znanych osobistości
Mogła z nim zerwać nie raz. Nigdy nawet o tym nie pomyślała. W sądzie tłumaczyła się strachem przed prześladowcą, który podobno był dla niej brutalny. Nie trzymał jej jednak pod kluczem. Odejść mogła w każdej chwili. Oprócz strachu chyba zadziałało coś, co wiele lat później nazwano syndromem sztokholmskim, oznaczającym przywiązanie ofiary do sprawcy.
ZABILI DLA ZABAWY. Widok krwi tryskającej z ran wywoływał u nich dziką wręcz wesołość...
Nie nerwowe chichotanie jako reakcję na coś, czego by się nie spodziewali, lecz w pełni świadomy rechot. Jeden, drugi cios. Ja też chcę – więc i trzeci. To było "preludium". Ale nos pękł. A potem reszta...
TAJEMNICZA ŚMIERĆ NA GROBLI. Znalazł ich w szałasie. Mieli zmasakrowane głowy...
Nie dawali oznak życia. Skrzepnięta krew z ran zabarwiła surowe deski podłogi na kolor rdzawobrunatny. Obok wyciągniętej ręki jednego z chłopaków leżał pistolet.
Gm. Leśniowice. TEŚĆ Z PIEKŁA . Nawet wdowa nie miała pretensji do zabójcy...
- Może były 4 ciosy, a może i 5. Dokładnie nie pamiętam. Chyba doznałem szoku. Wiem, że waliłem siekierą na oślep, a krew tryskała dookoła – wyjaśniał w sądzie oskarżony o zabójstwo. Mówił cichym, zawstydzonym głosem, jak gdyby sam nie chciał wierzyć w to, co zrobił.
SZLAK ZWYRODNIALCA Z REJOWCA FABRYCZNEGO. Kryminał M. Gadomskiego
Pociąg do Chełma odjeżdżał prawie za dwie godziny. Nie musiał więc się spieszyć. Szedł sobie spacerkiem, pogwizdywał, a wypita wódka przyjemnie szumiała mu w głowie. Oczami wyobraźni widział i podziwiał kuszące kształty Danuty. To było dla niego miłe, ale tej kobiety nie mógł nawet dotknąć...
Napisz komentarz
Komentarze