Wydarzenia, których skutkiem jest licytacja domu Łucyków z Zalesia, zaczęły się w 2010 r.
- Mój ojciec miał kilkanaście kredytów i chciał je skonsolidować, ale w zwykłym banku nie miał zdolności kredytowej. Wtedy kolega polecił mu Jolantę T. Kobieta powiedziała, że ojcu pomoże. Z tym, że będzie musiał przepisać na mnie swój dom. Ojciec to zrobił, pojechaliśmy do Chełmna w kujawsko-pomorskim, tam przed notariuszem podpisaliśmy wspólnie z Jolantą T. umowę. Obiecywała, że za kredyt, który weźmiemy wysokości 130 tys. zł spłaci kredyty ojca i otworzy chlewnię, w której mnie i moją rodzinę zatrudni, więc będziemy mogli z pensji spłacać kredyt – przekazuje Katarzyna Łucyk.
Zaznacza, że było to jedno wielkie oszustwo. Rodzina Łucyków została ze spłatą kredytu, którego nie dostali na swoje konto.
Pieniądze wpłynęły, ale na czyje konto?
– Pieniądze być może wpłynęły, ale nie mamy dostępu do tego konta. Obecnie odsetki wynoszą ok. 400 tys. zł. To przekracza wartość naszego domu, który w wyniku zawarcia umowy ma być zlicytowany przez syndyka. W ten sposób zostaniemy bez dachu nad głową – mówi Katarzyna Łucyk.
Sprawa dwukrotnie została zgłoszona do prokuratury, która za każdym razem odmówiła podjęcia się działań w tym temacie.
– Piotr Ikonowicz pomógł nam napisać pismo do prokuratury, ale zgłoszenie zostało odrzucone, więc wspólnie z adwokatem Piotra Ikonowicza przygotowaliśmy zażalenie od tej decyzji – wyjaśnia Katarzyna Łucyk.
Wskazuje, że nie miała wglądu w umowę kredytową, a po jej podpisaniu, bez przeczytania, nie dostała dokumentu poświadczającego, że wzięła kredyt. Umowę dostała po dziesięciu latach od jej sygnowania i upomnieniu się o ten dokument. Przekazuje, że kredyty jej ojca nie zostały skonsolidowane i spłacone, chlewnia nie powstała, a jedynie został kredyt do spłacenia, którego nie dostała na swoje konto, ani też jej rodziciel. Obecnie Jolanta T. przebywa w więzieniu. Z kolei Mirosław D., którego firma udzieliła wspominanego kredytu odmówił wypowiedzi na łamach Słowa Podlasia.
Sprawą zajął się Piotr Ikonowicz
Sprawą rodziny Łucyków z Zalesia, zajął się Piotr Ikonowicz polityk, dziennikarz i działacz społeczny na rzecz praw człowieka.
- Odwiedziłem Katarzynę Łucyk dwa razy, oglądałem nieruchomość, widziałem się z jej ojcem. Sytuacja jest dramatyczna, bo to jest jedyny dach nad głową tej rodziny – zaznacza Piotr Ikonowicz.
Podkreśla, że w przypadku tej rodziny dopuszczono się wyłudzenia.
- Nie mogę pojąć dlaczego sądy i prokuratura tego nie widzą. Byliśmy w prokuraturze z telewizją Polsat, obiecano nam zajęcie się sprawą, zabezpieczenie nieruchomości, bo jeżeli dom zostanie zlicytowany dojdzie do niepowetowanej straty. Niezależnie czy winny zostanie skazany czy nie, ludzie zostaną na ulicy. Ręce nam opadają bo śledztwo zostało umorzone . Nie wiemy, jak tych ludzi uratować, mając przekonanie, że oni nie są kredytodawcy nic winni. Ten człowiek nie ma żadnego dowodu, że on im te pieniądze przekazał. Zawarł umowę, w której obiecał dokonanie przelewu bankowego, którego nie dokonał. W systemie bankowym nie ma śladu takiego przelewu. Może gdzieś zrobił przelew, ale nie na konto rodziny Łucyków. On jest po prostu oszustem – zauważa Piotr Ikonowicz.
Padli ofiarą oszusta?
Dodaje, że nie tylko Łucykowie padli jego ofiarą.
- Ma za sobą długą drogę oszukiwania ludzi. Jest bardzo dziwne, że prokuratura nie chce kogoś takiego powstrzymać, by kolejnych ludzi już nie krzywdził. Ten człowiek nie tyle, co współpracował z Jolantą T., ale to jedna ręka. W innych sprawach to wychodzi, że oni działają wspólnie i w porozumieniu. To nie jest jedyna sprawa, którą ma na sumieniu. Oni grasują i pozbawiają ludzi majątku, a prokuratura, która ma stać na straży porządku lekceważy swoje obowiązki – wskazuje Piotr Ikonowicz.
- Lubię te tereny i ludzi, którzy tu mieszkają, ale nie zazdroszczę im bo nie jest to jedna sprawa, takich spraw jest setki. To jest walka o przetrwanie, to walka o byt, by ta rodzina się nie rozpadła. Chodzi o to, by dzieci pozostały razem z rodzicami. Wiemy, że kiedy rodzice tracą dach nad głową, to państwo dba o to, żeby dzieci nie były bezdomne. W przypadku utraty siedliska, rodzice tracą dzieci, a dzieci rodziców, bo zostaną umieszczone w pieczy zastępczej – dodaje.
Dodaje, że zamiast pomóc rodzinie przetrwać, zapewnić dach nad głową, to idzie się na łatwiznę i odbiera dzieci.
- Konsekwencje będą przerażające. Mówimy, że w Polsce dba się o rodziny, a w tym przypadku nie ma żadnej pomocy. Wystarczyłoby, by prokuratura zabezpieczyła nieruchomość poprzez wstrzymanie komornika, do czasu aż sprawa się wyjaśni. W tym czasie ten człowiek, ze swoją współpracownicą obłupią ileś osób, a prokuratura będzie czekała na nie wiadomo na co – podkreśla dziennikarz.
Przekazuje, że pomógł rodzinie złożyć zażalenie w tej sprawie.
- Jakbyśmy odwołali się do sądu w innym regionie Polski miałbym większe nadzieje. Liczę, że nie jest tak w tym przypadku, ale są takie powiązania między różnymi zawodami prawniczymi, że często procedura, która w innych regionach skutkuje, na Podlasiu nie skutkuje – stwierdza.
CZYTAJ TAKŻE:
Napisz komentarz
Komentarze