Żadne wiążące deklaracje jeszcze jednak nie padły. Jeśli zainteresowani ich nie usłyszą, akcja protestacyjna, do zawiązania której nawoływał przewodniczący Łukasz Mazur, stanie się faktem. Tymczasem strajkujący dali wiarę zapewnieniom władz wojewódzkich i centralnych, że nie będzie takiej potrzeby.
- Do spotkania na temat protestu i sytuacji na granicy doszło wczoraj z inicjatywy wicewojewody Bolesława Gzika. Pan wojewoda zadeklarował, że pozostaje w stałym kontakcie z ministerstwem spraw wewnętrznych i administracji. Prowadzone są również rozmowy z ukraińskim konsulatem w Lublinie. Jedno jest pewne – wszyscy są zgodni co co tego, że ruch dla samochodów osobowych i poniżej 7,5 tony trzeba przywrócić - wyjaśnia Mazur.
Aby tak się stało, potrzebna jest jednak wola i deklaracja współpracy ze strony władz ukraińskich. Minister Mariusz Kamiński miał stwierdzić, że ruch na przejściu w Dorohusku mógłby zostać przywrócony choćby „dzisiaj”, ale ważna jest wiążąca decyzja Ukraińców.
- Tymczasem zawiesiliśmy naszą akcję do 28 lipca. Jeśli strona ukraińska nie zgodzi się na zaproponowane rozwiązania, rozpoczniemy naszą akcję zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Będziemy blokowali te samochody ciężarowe, które będą wjeżdżały z terenu Ukrainy do Polski – deklaruje przewodniczący komitetu protestacyjnego.
Przypomnijmy, że zakaz wjazdu na przejście graniczne Dorohusk-Jagodzin dla samochodów poniżej 7,5 tony obowiązuje od 27 czerwca ubiegłego roku. Mogą się tamtędy poruszać jedynie samochody ciężarowe o większej masie, a te mniejsze oraz samochody osobowe kierowane są na przejścia w Zosinie i Dołhobyczowie.
Taka organizacja ruchu na przejściu w Dorohusku - według pomysłodawców protestu - pociągnęła za sobą konkretne konsekwencje.
- Zwiększył się bowiem ruch na przejściach w Zosinie i Dołhobyczowie, a powszechnie wiadomo, że przejścia te nie są przygotowane do organizowania odpraw dla takiej ilości pojazdów, jaką obarczono je obecnie. Nie są przygotowane również w sensie kadrowym. Tym samym czas oczekiwania na obydwu wspomnianych przejściach to obecnie minimum 8 godzin, natomiast samochody do 3,5 tony czekają tam nawet do 18 godzin. Osobowe, którymi często poruszają się przecież matki z dziećmi, na przejazd oczekiwać muszą nierzadko ok. 24 h - argumentują.
Ale to nie wszystkie problemy, jakie zauważają organizatorzy zgromadzenia. Mówią również o tym, że sytuacja na granicy bije w interesy polskich, przygranicznych przedsiębiorców.
- Firmy te utrzymywały się z ruchu granicznego od wielu, wielu lat. Infrastruktura gospodarcza, jaka istnieje wokół Dorohuska, jest jedną z najrozleglejszych, jakie spotkać można na naszej wschodniej granicy. Wydaje się, że osoby, które powzięły decyzję o takiej, a nie innej organizacji ruchu nie wzięły pod uwagę faktu, że taką bazę bardzo trudno odbudować. Firmy, które zmuszone są zamknąć swoją działalność, nie wrócą tutaj przez dłuższy czas. Dotyczy to również przedsiębiorców z samego Chełma i terenu powiatu – twierdzi Mazur.
I dodaje, że graniczny kryzys w obecnym kształcie uderza przede wszystkim w przeciętne rodziny.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze