A na pewno nie zależy na tym włodarzom przygranicznych samorządów. Nie ulega wątpliwości, że Dorohusk, a właściwie skrzyżowanie drogi nr 12 z drogą nr 812, zyskuje powoli rangę „mekki”, do której zmierzają ci, którzy chcą otwarcie mówić o swoich problemach. W ubiegłym roku spotykali się tutaj zawiedzeni polityką rządu rolnicy, a teraz mamy do czynienia z akcją przedstawicieli branży transportowej.
Te dwie grupy łączy wspólny mianownik – Ukraina, a właściwie wojna na Ukrainie i związane z nią regulacje prawne. Za część z nich nasz rząd odpowiada, czy też odpowiadał (dopóki funkcjonował stary gabinet premiera Mateusza Morawieckiego) osobiście, a niektóre należało przyjąć z tzw. „dobrodziejstwem inwentarza”, ponieważ zostały narzucone odgórnie przez władze Unii Europejskiej. Do Brukseli i Warszawy jest jednak stosunkowo daleko, a graniczny kryzys rozgrywa się „tuż za płotem” mieszkańców gminy. Codziennie przemierzają drogę z Dorohuska do Chełma i widzą, że w ciągnikach ukraińskich tirów koczują od miesiąca ludzie, którzy nie mają dostępu do podstawowych mediów. Nie sprzyja im nie tylko graniczny kryzys, ale i sama natura. Zima rozgościła się u nas na dobre, a temperatury regularnie oscylują wokół kilku, jeśli nie kilkunastu stopni na minusie.
- Trzeba wystosować jakieś natychmiastowe żądanie, wniosek o zaprzestanie tej akcji. Żądamy tego jako mieszkańcy Kolonii Okopy. Nie możemy już patrzeć na tych ludzi, którzy stoją w liczącej setki aut kolejce i w tej chwili uzależnione są od... No właśnie. W sumie nie wiadomo, od kogo. Ci kierowcy nie mogą się ani umyć, ani normalnie wyspać, ani też normalnie zjeść. Samo zgromadzenie liczy kilka tirów, ci protestujący zmieniają się na blokadzie. Zauważamy tutaj zagrożenie ludzkiego życia – podnosiła w swoim wystąpieniu radna Sarzyńska.
Dodała też, że na obecnej sytuacji tracą też przedsiębiorcy, którzy mogli do tej pory funkcjonować właśnie dzięki „granicy”. Radna zaproponowała, aby gmina wystosowała kilka pism – do marszałka sejmu, premiera oraz właściwego ministra – z żądaniem, aby jak najszybciej rozwiązać patową sytuację. Radna przyznała też, że stoją nie tylko Ukraińcy. Po tamtej stronie granicy na jej przekroczenie oczekuje również podobna ilość polskich aut. Zauważono, że gmina niesie pomoc wszędzie tam, gdzie oczekujący ukraińscy kierowcy jej najbardziej potrzebują, a konkretne działania podejmują chociażby druhowie-ochotnicy. Rozwożą gorące napoje, koce i wszystko, co można w tej chwili zapewnić. Nie ulega jednak wątpliwości, że nie można pomagać w nieskończoność, ponieważ rodzi to dla gminnego budżetu znaczne koszty.
Podobne problemy pojawiły się zresztą w skardze na działalność wójta, którą ktoś postanowił złożyć po to, aby zamanifestować swoje niezadowolenie z faktu, że wójt Sawa wydał pozwolenie na zorganizowanie zgromadzenia. Wójt odniósł się do tego zarzutu, wyjaśniając, że de facto włodarze poszczególnych samorządów, gdzie trwa w tej chwili protest, nie wyrażali na niego żadnej zgody. Urząd może tylko przyjąć informację o akcji do wiadomości i ewentualnie zabronić organizowania akcji, od której organizatorzy mogą się jednak odwołać na drodze sądowej. Posiedzenie rady gminy miało miejsce 30 listopada, a dzisiaj wiemy już, że akcja w Okopach została formalnie przedłużona o kolejny miesiąc, czyli do 4 stycznia 2024 roku.
- Nie ukrywam, że dla nas ta sytuacja jest bardzo trudna. Należy mieć jednocześnie na względzie fakt, że problem jest bardzo złożony. Niepokoi mnie przede wszystkim to, że urzędnicy najwyższego szczebla nic z tym nie robią. Nie zostały podjęte żadne wiążące decyzje. Z całą sytuacją mierzymy się teraz my, samorządowcy. Pojawia się oczywiście problem firm, które funkcjonują blisko granicy i dzięki granicy. Ale nie tylko. Także ci nasi przedsiębiorcy, którzy na Ukrainie mają swoje zakłady produkcyjne. W tej chwili rozwozimy tym kierowcom kawę i herbatę, starostwo dowozi ciepłe posiłki. Nie ulega jednak wątpliwości, że ten kryzys trzeba rozwiązać jak najszybciej – skomentował już po obradach wójt Sawa.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze