"Ktoś mnie oczernia"
Burmistrz Zonik twierdzi, że został niesłusznie oskarżony o indolencję w sprawie przedstawionego mu problemu oraz niepokojące, nielicujące z powagą urzędu, zachowania. Na profilu Facebook Joanny Bartnik pojawił się bowiem wpis informujący o tym, że pismo, które w swojej sprawie złożyła do urzędu pani Sylwia, zostało, delikatnie rzecz ujmując, zignorowane.
- Przyszła dziś do mnie (11 grudnia – przyp. red) zrozpaczona młoda matka małego dziecka, która wynajmuje mieszkanie w centrum Siedliszcza. Obok jej domu jest pustostan, z którego przechodzą do niej szczury. Jeden wlazł nawet do łóżeczka dziecka. Poszła do gminy z tą sprawą, z pismem, które podarto na jej oczach... Pozostawiono bez pomocy, informacji czy dobrego słowa. Jakbyście się zachowali w takiej sytuacji? Jak można pomóc tej rodzinie w problemie? PS. Zdjęcie przedstawia pismo mieszkanki z prośbą o pomoc. Drugie przedstawia warunki w ich domu. A ja nie mogę milczeć, jeśli człowiek prosi mnie o pomoc! - czytamy w treści opublikowanego na profilu Joanny Bartnik posta.
Postanowiliśmy więc zapytać panią Sylwię o to, czy potwierdza informacje w nim zawarte oraz o to, jak faktycznie wygląda jej życie w mieszkaniu przy ul. Lubelskiej 1.
- Zanim urzędnicy otrzymali oficjalne pismo, zwróciłam się do urzędu z ustną prośbą o podjęcie interwencji. Nie została uwzględniona. Pani Joanna zasugerowała więc, aby faktycznie napisać pismo. I tak się stało. Pan burmistrz stwierdził, że likwidacja problemu szczurów może zająć nawet trzy, cztery miesiące. Nie mogę tyle czekać. Dochodziło do sytuacji, w których zwierzę wędrowało po łóżeczku mojego dziecka. Przecież to niedopuszczalne. Jak można tak kogoś potraktować? – żali się mieszkanka wynajmowanego lokalu.
Rozwiążą szczurzy problem?
Właścicielką zaszczurzonego budynku jest, według relacji pani Sylwii, starsza, schorowana kobieta, która podobno nie jest już w stanie wziąć odpowiedzialności za jego stan i rozwiązanie uciążliwego problemu. Burmistrz twierdzi jednak, że zobligował właścicielkę nieruchomości do tego, aby przeprowadziła deratyzację i zlikwidowała szczurze gniazda. Prawda jest jednak taka, że wyeliminowanie uciążliwych zwierząt może być czasochłonne.
- Należy uporządkować kilka faktów. Przede wszystkim nikt w urzędzie nie podarł żadnego pisma. Potwierdzam, że dostarczono nam dokument w sprawie budynku przy ul. Lubelskiej 1, ale nie był podpisany. Należy pamiętać o tym, że takie pismo bez podpisu nie jest pismem urzędowym. Mimo wszystko wszczęliśmy postępowanie administracyjne i poprosiliśmy o uzupełnienie podpisu. Podkreślam jednak – nikt nigdy nie podarł żadnego pisma. Poza tym budynek, z którego te szczury miałyby do niej przechodzić, nie jest własnością gminy. Poprosiliśmy właścicielkę o to, aby zajęła się problemem i obiecała to zrobić. Pani Sylwia została więc poproszona o dopełnienie formalności, w tym złożenie deklaracji w sprawie wywozu odpadów komunalnych, a z panią Bartnik spotkamy się najprawdopodobniej w sądzie. Nie można nikogo w ten sposób oczerniać – nie kryje oburzenia włodarz Siedliszcza.
Kto ma rację?
Joanna Bartnik twierdzi z kolei, że zdecydowała się na zamieszczenie posta, ponieważ, jej zdaniem, wszelkie działania administracyjne, jakimi można było się posłużyć, zostały wyczerpane.
- Zwróciła się do mnie matka i żona, której rodzina próbuje normalnie funkcjonować, wynajmują mieszkanie, poszukują dla siebie życiowej przestrzeni. Zmaga się z problemem przemieszczających się po lokalu zwierząt, co, moim zdaniem, jest absolutnie niedopuszczalne. Mamy przecież XXI, a nie XVII wiek. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że pani Sylwia jest pod opieką ośrodka pomocy społecznej i zasugerowano jej, że po zaistniałej sytuacji może wystąpić problem z uznaniem jej wniosku. Pytam zatem, w jakiej rzeczywistości żyjemy? Potwierdzam, że przygotowałam pani Sylwii odpowiednie pismo, które ona dostarczyła do urzędu, ale spotkała się z taką reakcją, z jaką się spotkała. Pismo zostało podarte na jej oczach. Jeśli brakowało na nim podpisu, to powinna go uzupełnić na miejscu, przecież to nie problem – twierdzi pani Joanna.
I dodaje, że pomoc matce z dzieckiem powinna być czymś oczywistym, ale, jej zdaniem, w urzędzie w Siedliszczu panują jednak inne standardy.
- Jeśli urzędowi faktycznie zależałoby na pomocy, to nie odsyłałby pani Sylwii z tzw. kwitkiem. Moim zdaniem gmina powinna się skontaktować z właścicielem lokalu wynajmowanego przez rodzinę lokalu, porozmawiać o problemie, poszukać rozwiązań. Tak się jednak nie stało. Uznałam więc, że skoro nie pomogła rozmowa użytkowniczki lokalu z urzędnikami, że skoro nie pomogło pismo, to może pomocna okaże się publikacja posta – podsumowuje wątek „szczurzej afery” Bartnik.
Władze gminy Siedliszcze opublikowały już na oficjalnym profilu samorządu oświadczenie, w którym powielają przedstawione nam wyjaśnienia. Urzędnicy zamieścili też kopię pisma, które, zdaniem pani Sylwii, burmistrz podarł na jej oczach...
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze