Dom Stanisławy Mąki nie należał do zamożnych. Nigdy się w nim "nie przelewało". Wychowywała się wspólnie z sześciorgiem rodzeństwa. Rodzicom bardzo trudno było zapewnić wszystkim dzieciom po jednej parze solidnych butów, a o nauce w szkole plastycznej przyszła artystka mogła tylko pomarzyć.
Poniżej galeria zdjęć
- Mama zawsze powtarzała nam, że powinniśmy nauczyć się wszystkiego, co możliwe. Chciała wychować nas na zaradnych, sprawnych ludzi. I to się chyba udało. O nauce w szkole plastycznej nie było jednak mowy. A ja tak bardzo chciałam się kształcić w tym kierunku – wspomina początki pani Stanisława.
Pewnej niedzieli, nad stawem...
W świat sztuki pani Stanisława weszła wspólnie ze swoim mężem, Walerianem. Stwierdził pewnego dnia, „spróbujmy” i... spróbowali. Wyrzeźbili dwie figurki – sportowca na podium i klęczącą kobietę. Okazało się, że potrafią. Że ich dłonie mają w sobie tę szczególną pamięć. W pani Stanisławie poruszyły się dawne pragnienia i miłość do sztuki. Później były obrazy.
- Mój mąż namiętnie łowił ryby. Tutaj blisko, nieopodal naszego domu, był taki niewielki staw. Chodziliśmy tam oboje, przeważnie w niedzielę, ponieważ dni powszednie wypełnione były zazwyczaj wytężoną, ciężką pracą w naszym gospodarstwie. Walerian siadał z wędką, a ja z kartką papieru i akwarelami. O proszę, tutaj. To są moje pierwsze malarskie prace. Początek lat 70. - oprowadza po swoim królestwie pani Stanisława.
Na niskich, bielonych ścianach jej domu nie ma już praktycznie miejsca. Wypełnione są szczelnie obrazami – akwarelami, olejami, ale jest też kilka obrazów malowanych na szkle.
- Moja sztuka ocala to, czego już praktycznie nie ma. Co zniknęło z naszego krajobrazu, z naszym obejść, zagród, domów. Ocalam tę radość, która wypełniała każdy obszar naszego ciężkiego, trudnego, ale barwnego i różnorodnego życia. Pracy było mnóstwo, ale był też czas na spotkanie, rozmowę z sąsiadem, śmiechy i żarty. Proszę spojrzeć tutaj. Obraz przedstawiający tzw. śródpoście. Mieszkańcy danej wioski robili sobie wtedy nawzajem różne kawały. Jedni montowali na stodole wóz drabiniasty, inni zamalowywali okna wapnem. Gospodarze głowili się, dwoili i troili, żeby wszystko wróciło do normy. A gospodyniom przybywało obowiązków przed świętami (śmiech). Nikt jednak nie miał do nikogo pretensji. To był element naszego wspólnego życia – mówi z iskrą w oku Mąka.
Kalejdoskop
Gospodyni niezwykłego zakątka sztuki krząta się pomiędzy stolikami, na których piętrzą się stosiki różnych karteluszek, skrawków papieru, białych i kolorowych. Zwraca mi uwagę na wycinanki, przyklejone starannie na sztywniejszym, wykonanym z brystolu tle. Są niezwykłe. Zazwyczaj tego rodzaju kompozycje są dziełem przypadku. Powstają jakby od niechcenia, linie biegną tak, jak chce tego akurat osoba obsługująca nożyczki. Nieważne. I tak powstanie przecież jakiś wzór. Na te prezentowane przez artystkę z Rożdżałowa patrzy się jednak tak, jak na obrazek w kalejdoskopie. Znajdą się tutaj i zadziorne koguty, i strudzony pracą chłop z grabiami. Są motyle, malwy w ogrodzie, pełne światła słoneczniki, dzierżący siekierę drwal, a nawet chełmski, skryty pomiędzy dębami niedźwiedź. Każdy odnajdzie coś dla siebie. Można pochylić się nad sceną, która, jak się później okaże, zapadnie głęboko w serce. Koło, regularność, powtarzalność. Jak cykle życia. Wycinanka jakby kręci się i hipnotyzuje oko. Obrazki zlewają się ze sobą, łączą, jak barwy na tkanej spódnicy pięknej dziewczyny. Zamykam oczy. Słyszę muzykę ludowych skrzypiec, odgłos bębenka, śmiechy, to chyba wesele. Pary wirują, deski podłogi skrzypią i znoszą ciężar tańca. Słońce. Jego promień wpada przez niskie okno domu pani Stanisławy. Pośród takich obrazków można się zapomnieć...
Wędrówka przeciąga się, stawiam kolejne kroki po niezwykłym świecie, którego nie sposób przemierzyć w ciągu jednej rozmowy. Pomieszczenia zapraszają wciąż to nowymi zjawiskami. Dom, choć niewielki, wydaje się nieskończony. Niskie pokoje poszerzają się nagle i wydaje się, że mogą jeszcze tyle pomieścić...
- Tutaj mam swoją pracownię. Proszę nie zwracać uwagi na bałagan. To taki twórczy nieład (śmiejemy się oboje) – wskazuje na wypełnione wytłaczankami półki.
Plastikowe pudełeczka skrywają miniaturowe dzieła sztuki. Jeśli ułożyć je w odpowiedniej kolejności, to można odtworzyć treść Biblii. Przejmujące sceny. Chrystus dźwigający krzyż. I Weronika, która podbiega z chustą. Widoczne są wszystkie detale. Nawet krew... Dalej Pieta – matka unosząca w ramionach martwe ciało syna. Rysy wyrażające ból i cierpienie. A to wszystko na kilku zaledwie centymetrach skorupki.
- Wychowano mnie w przywiązaniu do wiary, do prawd, które głosi Ewangelia. Z tego wyrasta też moja sztuka. To sięganie po prawdę. Po doświadczenie. Po to, co widzę. Co obserwuję. Czym żyję – wyjaśnia Mąka.
Świat na kilku centymetrach
Doświadczona wiekiem, ale wciąż silna i sprawna dłoń sięga po delikatny rysik. Jednym z jego końców pani Stanisława odskrobuje odrobinę wosku i kieruje rysik nad płomień świecy. Po chwili cały ten nieco zaczarowany świat pojawia się na skorupce jajka. Pokazuje, jak robi się wiatraczki, a jak „pisze” grabie i jodełkę. Są też charakterystyczne ślimaczki. Wszystkie symbole mają swoje znaczenie. Związane są z ludowością, przepełnione zaklętymi we wsi znaczeniami. Nawet te najprostsze, batikowe, pokryte regularnym ornamentem pisanki, są absolutnie niezwykłe.
- Wosk można też nakładać przy pomocy zwykłej stalówki, chociaż wówczas wzór jest ciemniejszy, jakby przypalony. Ale pisze się chyba łatwiej. Kiedyś byłam w stanie robić wzór bez podpierania sobie jajka. Teraz muszę już opierać dłoń. Drży. Nie mam już tyle sił, co kiedyś – mówi doświadczona twórczyni.
Trudno dać wiarę tym słowom. Jajko sprawnie obraca się w jej dłoniach i po chwili pokryte jest już niemal całe podstawowym, woskowym wzorem. Można je następnie wytrawiać w różnych kolorach – tak, jak podpowie wyobraźnia.
- Te wzory można ze sobą łączyć w zasadzie w nieskończoność. Możliwości i kombinacji jest mnóstwo. Niezmienne jest tylko jedno. Wszystkie „wyrastają” stąd. Z tej ziemi, ludzkich doświadczeń, historii – wyjaśnia pani Stanisława.
Trzyma się swojego "ja"
Jej twórczość to w istocie archeologia pamięci. Kiedy sięga się po dowolny obraz Mąki, barwną pisankę czy misterną wycinankę, to zupełnie tak, jakby przekraczało się niewidzialną bramę czasu. Czeka za nią jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, które dla nas, zabieganych współczesnych, jest już zupełnie obce. Pochyleni nad ekranami telefonów i monitorami komputerów nie dostrzegamy piękna, którym nasi przodkowie żyli na co dzień.
- Mówi się teraz o malarzach prymitywistach, którzy upraszczają maksymalnie kreskę i sięgają po podstawową paletę barw. Według mnie sztuka, zwłaszcza ta ludowa, musi odzwierciedlać rzeczywistość, której artysta doświadczył, bądź tej, którą pamięta. Ma zapisaną w swoim sercu i swoim umyśle. Ja przenoszę na obrazy takie właśnie światy. Niby proste, ale ile kryje się w nich niezwykłej symboliki. Ile tajemnic – mówi z namysłem artystka, która w 2021 roku została wyróżniona prestiżową nagrodą im. Oskara Kolberga za zasługi dla sztuki ludowej.
Kobieta pochyla się nad balią pełną wody. Ze środka wystaje już tara – jakby niecierpliwiła się, czekała na intensywną pracę. Towarzyszy jej dziecko. Ogromny krzak bzu przystroił się już jak na święto – w białe i liliowe kwiatki. Maj, kwitnący maj. Cisza. Zwykły dzień. Na obrazach Mąki nie ma pośpiechu. Jest czas, choćby był on wypełniony najgłośniejszym śpiewem i najszczerszym śmiechem. Ludzie nie spieszą się, po prostu są. Ze sobą, dla siebie. To właśnie dlatego sztuka Mąki jest tak niezwykła.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze