Marcin Petruk: Koniec lipca był dla Ciebie bardzo udany. Po wcześniejszych rekordach kraju, Europy i świata na 300 m, tym razem startowałaś na nieco dłuższym dystansie, i znów byłaś najlepsza. Jak dokładnie poszło Ci podczas Mistrzostw Polski w Radomiu?
Wiktoria Gajosz: Będąc szczera, miała dosyć nieprzyjemne wspomnienia ze stadionem, gdzie rozgrywały się te Mistrzostwa, ale kiedy zaczęła trening przed oficjalnym startem nie było tak źle jak myślałam. Rywalizację zaczęłam eliminacjami w biegu na 400 m i plan był taki, żeby zacząć mocno, a później już tylko kontrolować, na ostatnich metrach już mogłam sobie pozwolić na zabawę tym biegiem. Do finału udało się awansować z niewielką stratą energii, chociaż przed samym biegiem trochę się stresowałam i prawdę mówiąc nie jestem do końca z niego zadowolona, bo nie wyglądał tak, jak sobie zaplanowałam. Pierwsze 200 m zaczęłam "po swojemu", aczkolwiek nie czułam się do końca komfortowo, przez kolejne 100 m utrzymałam prędkość, a na ostatnich stu było już mocne ściganie z Dominiką Duraj i było blisko, żeby ten medal jednak stracić. Wygrałam tylko o setne sekundy, ze złota jestem zadowolona, aczkolwiek nie do końca czułam satysfakcję. Kiedy minął szok i dotarło do mnie, co się stało, przyszła kolej na sztafetę 4x100 m, stres minął i na swoją zmianę wyszła z kompletnym luzem. Wspólnie z dziewczynami miałyśmy fenomenalny bieg na pełnej prędkości, bez żadnej straty i mam wrażenie, że każda zrobiła życiówkę na swoim odcinku, a ostatecznie ustanowiłyśmy nowy rekord Polski. Śmiechem-żartem, tydzień przed tymi mistrzostwami żartowałyśmy, że rekord jest poza naszym zasięgiem, a tu proszę jaka niespodzianka. Następnego dnia startowałyśmy natomiast na dystansie 4x400 m, a warunki nie były najlepsze, ponieważ pogoda nie dopisywała, do tego było chłodno i wiatr wiał w twarz. Trener powtarzał nam, że jesteśmy faworytkami i możemy zrobić kolosalną różnicę nad pozostałymi zespołami. I rzeczywiście tak się stało, bo miałyśmy aż 10 sekund przewagi. Co mogę więcej powiedzieć? Chyba nikt się tego nie spodziewał, to był naprawdę wielki wysiłek, ale myślę, że trzy złote medale to powód do dużego zadowolenia i nie mamy się czego wstydzić.
MP: Kiedy tak przegląda się chociażby zdjęcia z tych zawodów, to wraz z koleżankami z Tomasovii wygląda na zgrane nie tylko sportowo, ale również personalnie. Zgadza się?
WG: Dokładnie tak, sukces w sztafecie wywalczyłyśmy wspólnie z Julią Kawałek, Joanną Fus i Małgorzatą Pojętą, chociaż miałyśmy może trochę mało czasu, żeby się zgrać, porozmawiać i pobyć w swoim towarzystwie. Z Małgosia znamy się nieco dłużej, ponieważ wiele razy wspólnie startowałyśmy w mityngach. Bardzo dobrze na naszą więź wpłynął obóz w Tomaszowie, sporo razem trenowaliśmy i to też dużo nam dało.
MP: Wiktoria, postęp w osiąganiu przez Ciebie sukcesów jest wyraźnie widoczny, praktycznie po każdym zawodach wracałaś z nowymi rekordami. Jesteś najlepsza na 300 m, na 400 m też nie miałaś sobie równych. Co dalej?
WG: Teraz moim celem są oczywiście Mistrzostwa Świata, do których już zaczynam się przygotowywać. Najbliższy tydzień minie mi na obozie szkoleniowym w Spale, a 18 sierpnia wylatuję już do Peru. Tam będę walczyła o medale w ostatnim tygodniu tego miesiąca. Nie ukrywam, że ten sezon był dla mnie trudny i wyczerpujący, ale przyniósł mi, jak również trenerowi Damianowi Leszczyńskiemu, wiele powodów do radości. Mam nadzieję, że uda się go zwieńczyć zdobycie medalu w światowym czempionacie.
Czytaj również:
Napisz komentarz
Komentarze