Mariusz Gadomski przypomina wstrząsające zdarzenia sprzed lat...
Wbrew pozorom opisywana scena nie rozegrała się w Chicago za czasów Ala Capone. Krew polała się w Lublinie. Zabójstwo, do którego doszło w 1909 roku, nie miało nic wspólnego z wojną gangów. Był to element walki o wolną, niepodległą Polskę. W pierwszych latach XX wieku, praktycznie aż do wybuchu I wojny światowej, na ziemiach objętych zaborem rosyjskim polscy rewolucjoniści dokonywali zamachów na przedstawicielach carskiej administracji i szpiclach. Była to krwawa odpowiedź na represje zaborców. Zamachowcy rekrutowali się najczęściej spośród członków Organizacji Bojowej PPS.
Egzekucja w biały dzień
Lubelski policmajster (szef policji w czasach zaboru rosyjskiego), kapitan Anatoliusz Ulich we wczesnych godzinach porannych przychodził do gubernatora Jewgienija Mienkina, żeby złożyć raport z codziennych czynności policyjnych w mieście. Nie inaczej było w dniu 16 maja 1909 roku.
Ostatnio w Lublinie nie dochodziło już tak często do aktów przemocy wobec Rosjan. Organizacje bojowe były w rozsypce, aresztowano wiele osób podejrzewanych o działania skierowane przeciwko władzy. Zaś zwykli ludzie mieli własne zmartwienia i sprawy ważniejsze dla nich niż mrzonki o niepodległości. Dlatego w mieście od pewnego czasu panował spokój.
Była słoneczna majowa niedziela. Zbliżała się godzina dziesiąta. O tej porze główną lubelską ulicę, Krakowskie Przedmieścia, nie wypełniali w nadmiarze przechodnie. Tłoczno zrobi się po południu, pojawią się odświętnie ubrani przechodnie, otwarte zostaną ogródki w kawiarniach, a uliczni wirtuozi skrzypiec i akordeonów będą swoją grą umilać lublinianom czas.
Przy wejściu do hotelu Europejskiego stało trzech młodych mężczyzn w kaszkietach. Zachowywali się spokojnie, nie budząc niczyjego zainteresowania. Uważnego obserwatora mogłoby jedynie zainteresować natarczywe wpatrywanie się młodzieńców w pałac gubernatora widniejący w głębi placu Litewskiego. Kilku podobnie do nich ubranych mężczyzn stało przy pobliskim postoju dorożek.
- Nadchodzi, trzymamy się planu – szepnął jeden z nich w chwili, gdy dzwony pobliskich kościołów biły na dziesiątą. Mężczyźni niepostrzeżenie sięgnęli do kieszeni.
Pomimo spokojnej sytuacji w Lublinie, policmajster rzadko poruszał się po mieście sam. Ostrożności wszak nigdy za wiele. Teraz szedł w asyście dwóch strażników, Oleszczuka i Panczuka. Minęli hotel i znajdujący się po sąsiedzku sklep Muntza. Spojrzeli w okno wystawy i znieruchomieli. Mieli za sobą młodzieńców, którzy wcześniej stali przed „Europą”. Trzymali skierowane w Rosjan rewolwery typu browning.
- Czego chcecie? - zapytał zduszonym głosem Ulich. Odpowiedzią były strzały. Trafiony trzema kulami policmajster upadł na chodnik. Jeden z pocisków zmasakrował mu głowę. Ulich poniósł śmierć na miejscu. Oberwał także Oleszczuk. Drugi strażnik schronił się w sklepie. Sprawcy błyskawicznie się rozproszyli.
Dramatyczny pościg za zamachowcami
Odgłosy strzelanina zaalarmowały policję. Na miejsce przybiegli stójkowi i funkcjonariusze głównego lubelskiego urzędu policyjnego znajdującego się przy ulicy Poczętkowskiej (obecnie Staszica). Policmajstrowi nie można już było pomóc, posłano więc po służby, aby zwłoki zostały przetransportowane do kostnicy. Postrzelonego strażnika odstawiono do szpitala wojskowego. Opatrzono mu rany. Obrażenia nie zagrażały życiu.
Niezwłocznie ruszył pościg za zamachowcami. Według drugiego strażnika Panczuka i przypadkowych świadków zdarzenia sprawcy, uciekając, podzielili się na dwie grupy.
- Jedna, większa, pobiegła w kierunku Bramy Krakowskiej, zaś druga, złożona z dwóch mężczyzn, ulicą Kapucyńską. W tej drugiej grupie był człowiek, który pierwszy strzelił do policmajstra – zameldował Panczuk.
Pościg za pierwszą grupą nie przyniósł rezultatu. Zamachowcy zniknęli, najprawdopodobniej weszli do bramy któregoś z licznych domów. Natomiast ci, którzy uciekli Kapucyńską, byli widziani potem na Namiestnikowskiej (obecnie Narutowicza). Ścigali ich nie tylko policjanci, ale również strażnicy, przechodnie i kilku wojskowych. Trwała strzelanina, kule świstały w powietrzu. Ranni z jękiem padali na chodnik, który spływał krwią. Przerażeni ludzie umykali w popłochu, chroniąc się po bramach i podwórkach.
Wkrótce dwaj zamachowcy również się rozdzielili. Jednemu udało się wrócić na Krakowskie, a następnie dotrzeć na ulicę Niecałą, gdzie próbował się ukryć w gmachu gimnazjum żeńskiego. Zdążył jednak wbiec tylko do ogrodu szkolnego. Tam został obezwładniony przez policjantów i strażników. W trakcie szamotaniny złamano mu rękę. Był to liczący lat 19 Józef Pankratiew, syn stróża z ulicy Niecałej, członek bojówki pepeesowskiej.
Taki sam los spotkał jego towarzysza i rówieśnika, Bronisława Pasternaka, także podejrzewanego o działalność wywrotową, który próbował uciekać ulicą Kozią. Zatrzymały go strzały policjanta. Kule przebiły mu wątrobę i uszkodziły szczękę. Znaleziono przy nim browninga ze śladami niedawnego używania, trzy opróżnione magazynki i dwa naboje do rewolweru.
Obaj sprawcy zostali przewiezieni do szpitala więziennego, gdzie opatrzono im rany. W ulicznej strzelaninie powierzchowne rany postrzałowe odnieśli dwaj strażnicy z posterunków przy ulicy Namiestnikowskiej. Jak obliczono, z obu stron padło około 100 strzałów. Kule przebiły szyby w oknie oddziału Warszawskiego Banku Handlowego, jeden z pocisków wpadł do pokoju w hotelu Victoria, nie czyniąc jednak większej szkody, uszkodzone zostały elewacje kilku domów oraz witryny i wnętrza sklepów.
Szczyt bezczelności
Anatoliusz Ulich skończył w niemal identyczny sposób jak przed rokiem Eugeniusz Sachs, lubelski komisarz policji. Za zamachem również stała bojówka niepodległościowa. Popełnione w biały dzień zabójstwo najważniejszego lubelskiego urzędnika policyjnego zostało uznane przez władze rosyjskie za szczyt bezczelności.
Ludzie na wysokich stołkach obawiali się, że oberwie im się za nieudolność i tolerowanie polskich „buntowszczyków”. W takich okolicznościach odwołanie z zajmowanego stanowiska raczej nie podlegało dyskusji. Wszczęto więc energiczne śledztwo, aby wykryć nie tylko bezpośrednich uczestników, ale także inspiratorów krwawego zamachu. To była dla nich kwestia „być albo nie być”.
Jeszcze tej samej nocy policja aresztowała kilkadziesiąt osób znanych w Lublinie z działalności niepodległościowej lub z sympatii do rewolucjonistów. W ich mieszkaniach przeprowadzone zostały drobiazgowe rewizje. Za kraty trafił między innymi właściciel drukarni przy ulicy Pijarskiej. Podejrzanych poddawano przesłuchaniom, żądano od nich wyjawienia nazwisk wszystkich, którzy mieli cokolwiek wspólnego z zamachem na policmajstra.
Nazajutrz część z zatrzymanych wypuszczono z braku dowodów na udział w zbrodni. Wyszli z aresztu na Zamku Lubelskim w tym samym czasie, kiedy na cmentarzu przy ulicy Lipowej odbywał się pogrzeb kapitana Ulicha. Z rozporządzenia gubernatora Mienkina obowiązki policmajstra miasta objął tymczasowo naczelnik straży ziemskiej powiatu lubelskiego, podpułkownik Łojko.
Chełmski ślad
Aresztowań i rewizji policja dokonała nie tylko w Lublinie, ale również w Chełmie. Zatrzymano dwóch młodych członków bojówki PPS: Jana Zwiastowańskiego i Romana Karpińskiego. Przewieziono ich do Lublina. Świadkowie rozpoznali w nich zamachowców, którzy po zastrzeleniu policmajstra uciekali Krakowskim Przedmieściem. Zwiastowański i Karpiński dołączyli do swych towarzyszy na Zamku.
Nie wiadomo, w jaki sposób policja trafiła na ich trop. Niewykluczone, że ktoś ich wydał. Ale mogło być inaczej. Chełmscy bojowcy (zbrojnie ramię PPS działało pod kilkoma nazwami) byli znani ze swej aktywności i gotowości do wykonywania zadań, które wymagały użycia broni palnej. Kto jak kto, ale rosyjska Ochrana (policja polityczna) dobrze o tym wiedziała.
W maju 1905 r. partia wysłała na Lubelszczyznę przeszkolonych instruktorów, którzy mieli za zadanie werbować odpowiednich ludzi do bojówek. Najwięcej chętnych znaleziono tam, gdzie PPS była najlepiej zorganizowana. Między innymi w powiecie chełmskim.
Dwa lata wcześniej dwudziestu bojowców z Chełma oraz Rudy-Huty i Rudy-Opalin dokonało dwóch zbrojnych napadów rabunkowych na stacje kolejowe w Uhrusku i Dorohusku. Pieniądze pochodzące z napadów miały być przeznaczone na działalność rewolucyjną. W Uhrusku zrabowali dwa tysiące rubli i zastrzelili rosyjskiego żandarma. Akcja w Dorohusku zakończyła się fiaskiem. Rozsadzili dynamitem sejf u kierownika stacji, ale zrobili to niefachowo, odpadło tylko dno, pieniądze były w wyższej przegródce. Nie zdążyli się do nich dobrać, gdyż musieli się ewakuować. Huk eksplozji zaalarmował stacjonujących w pobliżu kozaków. Kilka tygodni później sprawcy zostali aresztowani przez policję i trafili na Zamek Lubelski. Groziła im kara śmierci, jednakże dzięki sprytnemu planowi opracowanemu przez lubelskie kierownictwo PPS i inżyniera nadzorującego prace remontowe na Zamku udało im się przez kanał sanitarny wydostać się na wolność. Nigdy nie zostali schwytani.
Ostatnio dużo emocji budziła sprawa Chełmszczyzny. Zaborcy zamierzali na znacznej części województwa lubelskiego utworzyć gubernię chełmską, która miała się znajdować pod znacznie większą kontrolą administracji carskiej niż ziemie Kongresówki. Budziło to protesty Polaków, zapowiadano zbrojny opór.
Zlikwidowanie Anatoliusza Ulicha mogło stanowić ostrzeżenie przed zakusami Rosjan na Chełmszczyznę. Wprawdzie decyzja o planowanym utworzeniu guberni zapadła znacznie wyżej, bo w Dumie Państwowej, jednakże szef lubelskiej policji był symbolem znienawidzonego przez Polaków carskiego aparatu ucisku.
Jeden z zatrzymanych chełmian potwierdził na przesłuchaniu swój udział w zamachu na policmajstra. Zeznał, że w akcji uczestniczyło sześciu bojowców oraz instruktor, który wszystkim kierował. Zatrzymany podał ich nazwiska.
Dożywotnie roboty ciężkie
Za zabójstwo Anatoliusza Ulicha odpowiedziało przed sądem wojennym pięciu zamachowców: Pankratiew, Pasternak. Karpiński, Wnuk i Prus. Trzej pierwsi zostali uznani za winnych i skazani na karę śmierci przez powieszenie. Wnuka i Prusa sąd uniewinnił z braku dostatecznych dowodów.
Winni nie zostali straceni. Generał gubernator zamienił im karę śmierci na dożywotnie ciężkie roboty. Najprawdopodobniej odbywali je na zesłaniu w głębi Rosji.
Organizacja Bojowa Polskiej Partii Socjalistycznej została utworzona w 1904 r. z inicjatywy Józefa Piłsudskiego. Stanowiła zbrojne zaplecze organizacji partyjnej. Bojowcom trudno odmówić patriotyzmu, jednak ich działalność budziła mieszane uczucia. Niektóre ich akcje, poza motywacją, niczym się nie różniły od pospolitych zbrodni. W czasie zamachów nierzadko ginęli przypadkowi ludzie. Dochodziło też do tragicznych pomyłek. W Płocku z wyroku sądu partyjnego zastrzelono fotografa, uznanego za rosyjskiego konfidenta, i jego żonę. Późniejsze dochodzenie wykazało, że fotograf był niewinny.
Młodym, nabitym rewolucyjnymi ideałami głowom nie trzeba było wiele, żeby chwycić rewolwer lub pociągnąć zapalnik bomby. Nie dostrzegali, że jest to droga, która skończy się dla nich na placu straceń lub na syberyjskiej katordze, a ich poświęcenie przyniesie więcej szkody niż pożytku.
Napisz komentarz
Komentarze