Pan Paweł wychował się w Niedrzwicy koło Lublina. Jego rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. - Już jako kilkuletni chłopiec lubiłem majsterkować i chodziłem z kluczem w dłoni. Gdy dorosłem, zacząłem ulepszać maszyny do uprawy gruntów, albo budowałem nowe, aby ułatwić rodzicom pracę w gospodarstwie. Potem ukończyłem studia na kierunku agronomia na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie – opowiada.
Najpierw były ślimaki
Po ukończeniu studiów wraz ze swoją dziewczyną Klaudią zamieszkał w Susznie. Zaczął pomagać okolicznym rolnikom w naprawie lub przeróbce maszyn. Szukał jednak pomysłu na własny biznes.
- Stwierdziliśmy, że założymy hodowlę ślimaków. Nie potrzebowaliśmy do tego wielkiego kapitału ani areału. Mieliśmy trochę własnych oszczędności. Dobraliśmy trochę kredytu. Rodzice Klaudii mieli kawałek działki. Kolejny kawałek ziemi wydzierżawiliśmy i wzięliśmy się do pracy - relacjonuje Paweł Pietrzak.
Pierwszy rok zamknęli na minusie, ale się nie poddali. W międzyczasie zmienili gatunek na "Mały szary". W końcu pojawiły się zyski. W ciągu czterech lat potroili wielkość hodowli. Ślimaki hodują już na powierzchni około 80 arów. Przewidują, że zbiorą ok. 15-16 ton. Na razie nie zamierzają zwiększać produkcji, bo trudno znaleźć ludzi do pracy.
- Nasze ślimaki trafiają do Hiszpanii, Portugalii oraz Włoch. Sprzedajemy je przez pośrednika, ale chcemy to zmienić. Już szukamy bezpośrednich odbiorców. Muszę dodać, że bardzo nam w tym wszystkim pomagają rodzice Klaudii, za co chcę im serdecznie podziękować – dodaje.
W głowie ma maszyny
- Ślimaki to produkcja sezonowa. Rozpoczyna się w marcu, a kończy w listopadzie. Dlatego dalej zajmuję się konstrukcją maszyn. Projektuję je na komputerze, następnie wysyłam zamówienie do podwykonawców, którzy wypalają blachę, gną elementy i malują je proszkowo, bo jeszcze nie dysponuję odpowiednim sprzętem – mówi pan Paweł.
Obecnie montuje maszyny w warsztacie nieopodal Chełma, który udostępnił mu kolega Michał. W planach ma budowę własnej hali, w której będzie projektował i budował nowoczesne maszyny do uprawy.
Pierwszą maszyną, jaką skonstruował i zbudował samodzielnie, był agregat do tzw. uprawy pasowej. Stworzył ją w 2009 roku, gdy jeszcze mieszkał u rodziców. Pięć lat później zainteresowało się nim wielu gospodarzy z całego kraju. Do pana Pawła spłynęły pierwsze zamówienia.
Podczas wystawy w Sitnie prezentował pierwszą wersję brony mulczującej oraz głębosz do uprawy pasowej, który jest na etapie produkcji. Za miesiąc pierwszy egzemplarz powinien być gotowy. Wystawił też model wału i element roboczy zabezpieczony hydraulicznie do głęboszy.
- Jest to sam ząb uprawowy zabezpieczony siłownikiem, który ma zapobiegać przeciążeniu urządzenia. Gdy gleba jest twardsza, ciśnienie w układzie można podnieść, co zwiększy siłę zabezpieczenia – tłumaczy młody konstruktor.
Przy jego stoisku gromadziły się tłumy. Wielu rolników interesowało się urządzeniami i dopytywało, czy wykona je dla nich.
NoTiller, czyli nie orać
Paweł jest przeciwnikiem orki, czyli odwracania gleby, dlatego maszyny, jakie tworzy, służą wyłącznie do spulchniania ziemi. Dlatego swoją firmę nazwał "NoTiller".
- Każde odwracanie gleby powoduje, że znajdująca się w niej woda wyparowuje i tracimy ją bezpowrotnie. Ponadto niekorzystnie wpływa na wiązanie tzw. węgla organicznego w glebie. Przy jej spulchnieniu powstaje ściółka, która z kolei zapobiega odparowaniu wody, chroni grunt przed negatywnymi skutkami ulew oraz silnego wiatru, a nawet przed tzw. burzami pyłowymi – wylicza nasz rozmówca.
Ponadto podkreśla, że technologia uprawy gleby na zasadzie jej spulchnienia jest mniej czasochłonna i pracochłonna, co też przedkłada się na oszczędności w zużyciu paliwa i mniejsze ilości spalin w środowisku. Po kilku latach takiej uprawy poprawiają się właściwości gleby, co powoduje wyższe plony – wyjaśnia.
Napisz komentarz
Komentarze