- Ducha dziś wyzionę... – zasapał ciężko. Był już skrajnie wymęczony. Sezon letni w pełni, kolejne wycieczki praktycznie co 15 minut schodziły do podziemi. Turystów coraz więcej i więcej, a on tylko sam jeden na te wszystkie kredowe kanały. Nawet nie miał czasu wyjść na przerwę. A przecież też ma swoje potrzeby i czasem chce po prostu pójść sobie spokojnie "na stronę". W końcu też musi jakoś pozbywać się tych wszystkich negatywnych wibracji. A dużo się ich łapie, kiedy pracuje się z ludzkim strachem. To wszystko w niego wsiąka jak w gąbkę. Nie da się tego długo w sobie trzymać. Jakby tego było mało, to jeszcze to wilgotne i zimne powietrze, które nieustannie podwiewa go tu i ówdzie.
- Znów infekcja będzie jak nic – myślał zrezygnowany. Była dopiero połowa sezonu, a on już naprawdę miał dość i marzył o urlopie.
- Dobra, to chyba koniec na dzisiaj - słowa przewodnika wydawały mu się zbawieniem. - To była już ostatnia umówiona grupa. Możesz zmykać. Tylko jutro się nie spóźnij!
- Tak, tak – odpowiedział w myślach i zawinął się szybko z pokazowej komnaty, zanim ten zmieni zdanie. Na wszelki wypadek włączył jednak opcję automatycznego hologramu. W końcu nigdy nie wiadomo, czy nie zjawią się jacyś zbłąkani z indywidualnym zwiedzaniem. Z tej opcji korzystał czasem w wyjątkowych sytuacjach, chociaż ci na "na górze" nie zawsze patrzyli na to przychylnym okiem.
- Turyści płacą nam za oglądanie "żywego" ducha, a nie jakieś świetlne czary-mary i ledowe lampki. Jak nam obroty spadną zapłacisz mi za to. Z prześcieradła Cię obedrę i wycisnę z niego ostatnie grosze! – groziła mu czasem ta sekutnica kierowniczka. Gdyby chciała, sama mogłaby go spokojnie zastąpić – wyglądała na bardziej wiekową od niego. Zbytnio bał się jednak o swoją głowę i posadę, żeby coś takiego nawet żartem jej zasugerować. Stał więc zazwyczaj cicho, jak trusia przed jej biurkiem i pokornie słuchał skrzeków starej.
- Tylko tak gada. W końcu robię tu za główną atrakcję miasta. Ona obedrze mnie z prześcieradła, to w departamencie promocji ją obedrą ze skóry – pocieszał się zawsze, kiedy w końcu wychodził z jej gabinetu. I zastanawiał się jednocześnie, czy tak zasuszoną jak ona osobę dałoby się w ogóle ze skóry odrzeć. To byłoby pewnie tak samo trudne, jak obieranie przeleżałego w skrzynce jabłka. Dziś, po końcu ciężkiej zmiany, właśnie z tymi myślami i totalnym zmęczeniem błądził po korytarzach, szukając jednego ze swoich ustronnych miejsc. Podziemne kredowe uliczki ciągnęły się kilometrami pod miastem, a nawet znacznie poza nie, miał więc duży wybór zaułków. Trochę z kaprysu, trochę dla rozrywki, zawsze starał się jednak wybierać sobie inne zaciszne miejsce. Pomimo zmęczenia, z tym wyborem, nawet dziś się nie spieszył. Zapuszczał się w kolejne kręte korytarze, aż w końcu wszedł w zaułek, którego chyba nigdy wcześniej nie widział.
- Dziwne, przecież znam je tu wszystkie – pomyślał – Jak własną kieszeń... której nie mam – uśmiechnął się w duchu na ten suchy żart. Takiego nie powstydziłby się żaden z przewodników kredowych podziemi. A słynęli oni z czerstwego poczucia humoru nie mniej niż same podziemia ze swojego ducha.
Z zaciekawieniem zaczął przyglądać się uważnie tej nieznanej wnęce. Niby nie różniła się od innych, jednak szósty zmysł podpowiadał mu, że tam w kącie, pod stertą kamiennej kredy kryje jakiś wyjątkowy sekret. Postukał. Popukał. Pochuchał, a nawet ściany posłuchał. A w końcu po prostu z hukiem odrzucił na bok, co większe kawałki zalegającej tam kredy.
- O, i jest!- uśmiechnął się triumfalnie. - Nowe wyjście! - był zadowolony, że pomimo tylu lat w tym fachu, nadal udawało mu się odkrywać nieznane wcześniej tajemnice podziemi i "nos" w tej kwestii go nigdy nie zawodził. Zapomniał o swoim niedawnym zmęczeniu i żwawo wziął się za przekładanie kredowych gruzów. Szybko okazało się, że za jednym z nich krył się jakiś dziwny zaplombowany metalowy właz. Wyglądał na taki, który naprawdę trudno ruszyć. Ale przecież dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Zwłaszcza, że właz wyglądał na mocno skorodowany i zapuszczony.
- Kilka kopnięć i pójdzie – ocenił beztrosko na oko. Tyle, że za chwilę miało się okazać, że tego oka mógł użyć jednak bardziej rozsądnie. Choćby do tego, aby przy zardzewiałym włazie dostrzec jeszcze bardziej przerdzewiałą tabliczkę z wielkim, jak wół napisem "NIE OTWIERAĆ". Ale cóż... tak się nie stało i po kilku mocniejszych kopnięciach wszystko, co za włazem dotychczas spokojnie pływało wyleciało z chlustem i hukiem prosto na białe kredowe korytarze. - O ciemna cholera! - zdążył tylko jeszcze pomyśleć, nim jakaś dziwna siła dośrodkowa wciągnęła go przez tę odkrytą dziurę i pociągnęła w stronę całkiem przeciwną niż ten cały wielki wylew. Wciągnęło go prosto w pełną zakrętów przejażdżkę rodem ze zjeżdżalni z aquaparku, a potem wyrzuciło wprost... do ciemnego drewnianego wychodka w bliżej nieokreślonej lokalizacji.
- To się załatwiłem ... - spojrzał żałośnie na miejsce lądowania i swoje ex białe prześcieradło, z którego ściekało na wszystkie strony. Jedyny plus tej zasranej sytuacji był taki, że przez brak nosa nic nie czuł. Inaczej prawdopodobnie musiałby chyba ponownie umrzeć, tym razem z przeraźliwego smrodu.
- O Matko z Górki! Wyglądam jak jakiś... golem. Wstyd jaki... - zajęczał, ale z ulgą pomyślał, że nikt na szczęście tego nie widzi. Zwłaszcza ta stara z biura...
Tym razem był pewien, że za taki numer może wylecieć z podziemi z hukiem. I nawet status ich głównej atrakcji, go przed tym nie uchroni.
Rozpaczliwie i w pośpiechu zaczął szukać wyjścia z tych "gównianych" okoliczności. Był pewien, że tą samą drogą za żadne skarby nie wróci. Prześcieradło do wyrzucenia, ale bez niego z kolei sam siebie nawet nie widział. Do domu tak nie trafi.
- Co ja teraz zrobię? Co ja zrobię? - gorączkowe myśli biły się w jego niewidzialnej głowie, a mokra tkanina coraz bardziej mu ciążyła i ciągnęła coraz mocniej do brudnej podłogi ciasnego wychodka. Gdyby ktoś go w tym momencie widział w jego głębokich oczodołach zobaczyłby tylko skrajną desperację. Duch był naprawdę przerażony tym, co może go czekać. Miotał się na wszystkie strony rozpaczliwie szukając cienia rozwiązania. I właśnie wtedy jego wzrok padł w najciemniejszy kąt tej nieszczęsnej sławojki. Dokładnie tam, gdzie zazwyczaj pająki chętnie tkają swoje sieci, zaczepiając je o wbity w deskę zardzewiały gwóźdź. Ale nie tylko pająki sobie ten gwóźdź upodobały. Także sprytni chłopi, którzy przywieszali na nim gazety, lub... najtańszy eko papier (tylko taki rozkładał się potem idealnie w prowizorycznych warunkach wiejskiego kibelka).
- Raz kozie śmierć! - zadecydował w jednej chwili i zrzucił niezdatne już do niczego prześcieradło.
- A duchowi wstyd – dodał ponuro w myślach, ale zabrał się szybko do roboty. Uwijał się i zwijał, aż cała rolka poszła. Żadnego lustra czy skrawka szyby nie było, żeby mógł zobaczyć efekt swojej pracy. Jednak czuł, że papier przylega dokładnie w każdym konturze jego duchowej postaci, musiało się więc udać.
- To tylko tymczasowe – pocieszył się. Teraz musiał się tylko ukradkiem przedostać z powrotem do miasta. Uchylił nieśmiało drzwiczki tego pechowego przybytku – na szczęście dla niego droga okazała się wolna. Wyszedł z niego już śmiało, żeby zorientować się lepiej w swoim położeniu. Przed sobą zobaczył płot, za nim stodołę, a za nią jakąś łąkę. - A tam chyba dalej to Bazylany – wytężał wzrok jak najmocniej. - Nie jest źle – odetchnął z ulgą i powoli ruszył w tym kierunku. Musiał przyzwyczaić się do zmiany ruchu. W końcu pod prześcieradłem po prostu sunął sobie dostojnie nad ziemią, teraz musiał stawiać te dziwaczne ludzkie kroki za pomocą obandażowanych "nóg". Posuwał się przez to zdecydowanie wolniej. I znacznie pokraczniej.
- Pół dnia mi zejdzie, zanim do tych podziemi dojdę – trochę lamentował w duchu, ale wlókł się dalej. Ekologiczny, ale strasznie cienki papier wcale mu marszu nie ułatwiał. Prawie co krok rwał się na nim odsłaniając skrywaną pustkę. Duch co chwila musiał sam się łatać.
- Będę miał nauczkę na wieki – kajał się w myślach. - Nigdy więcej niczego w tych podziemiach nie tknę. Przysięgam na całą tego miasta kredę. - przyrzekał sam sobie. Był tymi myślami tak pochłonięty, że nawet nie zauważył kiedy we wrotach mijanej właśnie stodoły stanął osłupiały chłop.
– Staaaaaaaaaaaaaaaara! Staaaaara! - na ten nagły wrzask ducha z przerażenia zamurowało.
- Szybko tutaj! Szybko! - wrzask przybierał na sile - Straszydło tu jakieś lezie! Widły dawaj! Widły! Prędzej, prędzej, bo ucieknie! - krzyk zdartego bimbrem gardła rozchodził się już nie tylko po całym podwórzu, ale pewnie i po wsi całej – Dziadostwo jakieś! Kraść pewnie przyszło! Kury nam dusić! Zaraza jedna! Gdzie te widły do cholery!? - chłop już miał skoczyć do stodoły, żeby sam ich w szale szukać. Ale właśnie w tej chwili jego "Stara" ze stodoły się wychyliła. Wyszła i spojrzała – najpierw na męża swego, potem na ducha, który na ducha w tej chwili nie wyglądał, a potem znów na małżonka swojego, od ćwierćwiecza poślubionego i nagle jak się też drzeć nie zaczęła. Tyle, że wcale nie na ducha, a na chłopa swego.
- Jakiś Ty durny czasem, to aż mnie szok i cholera bierze zarazem!!! - Na jej krzyki, aż ducha jeszcze większe przerażenie niż na wizję wideł wzięło. - Czemu ja takiego pacana za męża brałam, to ja do dziś nie wiem! - wrzeszczała na niego, wspominając przy tym śp. Matulę, która tego samego zdania o jej małżonku obiboku była. Aż jej tchu od tego krzyczenia całego zabrakło i musiała nabrać powietrza. I już kiedy, i duch, i mąż spodziewali się najgorszego, baba dodała spokojnie:
- Toż to MUMIA, Ty skrajny durniu. - odsapnęła głośno.
- Mumia? - ledwie chłop wydukał, już nie wiadomo, czy bardziej straszydłem, czy niedawnym krzykiem żony przestraszony.
- No mumia, mumia. Na co Ci ta satelita cała i 100 kanałów, jak potem i tak nic nie wiesz, bo nie oglądasz? W Egipcie takie mumie mają. I w Britisz Muzełum ćwoku. Jakbyś po kanałach latał pilotem, a nie tylko po wsi całej, to byś może i coś wiedział o tym świecie. Chyba z niej już złość powoli schodziła, bo zakończyła ze złośliwym, ale jednak spokojem.
- No, ale skąd ona... w naszym Strupinie? - mąż nadal zbity był z pantałyku.
- A no pewnie się z bocianami z Afryki przypałętała na wiosnę. Baba widać lubiła wyjaśniać sprawy naukowo. W końcu nie po to tyle za tę satelitę abonamentu płaci, żeby nic o dalekim świecie nie wiedzieć. - No nic. Zostaw ją. Niech se idzie. Pewnie chce tam wracać i daleka droga ją czeka - powiedziała do męża, a do "mumii" wesoło i z zadowoleniem dodała - Ajm rilly sorry for thiz inkonwinjenc, maj hazbent is stupid ćwok... Bat ewriting is okej nał. Ju kan goł! Haw a najc trip! - wyrecytowała co umiała, przeszczęśliwa, że w końcu do czegoś się jej przydały te kursy językowe z jutuba. - Ić, ić, niech Ci droga dobrą będzie! Z bogiem! - dorzuciła jeszcze, bo w końcu polski nie gorszy język.
Duch na słowa baby odetchnął z ulgą. - Tak, do domu. Ja chcieć do domu - starał się pokazać na migi naśladując widzianego kiedyś w TV kosmitę, bo ze strachu języka w gębie zapomniał.
- A Ty stary do roboty, i to już. Koniec tych kocopołów na dziś. Widłami to Ty przy gnoju wywijać możesz, a nie przed gośćmi zza granicy - syknęła Baba jeszcze cicho do męża. Jednocześnie z szerokim uśmiechem zwróciła się w stronę gościa. - Z Bogiem! Łif God! - życzyła duchowi raz jeszcze, a potem do stodoły męża szybko za fraki zaciągnęła, fukając mu nad uchem co trzeba.
Duch nie kazał sobie dwa razy powtarzać. Czym prędzej czmychnął z podwórka, nie zważając już nawet na ciągnący się ze stóp papier. Bał się, że baba jeszcze zdanie zmieni albo jej mąż okaże się wcale nie taki przekonany, nabrał więc szybko tempa. Przebiegł przez łąki na przełaj, potem pędem przez Bazylany i już prawdziwym sprintem przez miasto. Przez ten pośpiech papier prawie cały z niego zszedł. Zanim więc duch dotarł do swoich podziemi był już "goły" prawie do pasa. Nie zważał jednak w ogóle na to. Szybko wskoczył bocznym wejściem, do którego musiał się przeciskać pomiędzy śmietnikami. Po dzisiejszym dniu nie było mu to jednak, ani obrzydliwe, ani straszne. Kiedy w końcu znalazł się w wilgotnych i chłodnych korytarzach kredowych, poczuł prawdziwą ulgę. Zrzucił z siebie resztki papieru, wytarł się dokładnie o kredowe ściany, żeby nabrać bladego koloru i założył na siebie świeże prześcieradło. Nawet nieco zbyt wykrochmalone i miejscami przetarte, w tej chwili wydawało mu się prawdziwym jedwabiem.
- Nigdy więcej - postanowił twardo. - Lepiej wyzyskiwanym duchem jest być w mieście niż... gównianą mumią na wiosce - dodał zdecydowanie i sentencyjnie nieco. Bardzo spodobała mu się ta myśl. Aby przypadkiem o niej nie zapomnieć i ku własnej przestrodze, wyrył to zdanie na jednej z kredowych ścian swoich podziemnych włości. Uważni zwiedzający nadal mogą ten napis tam znaleźć. Zaraz obok kupki postrzępionego eko papieru. O ile oczywiście pani, która sprząta w podziemiach w poniedziałki i środy, nie zrobiła z tym wszystkim porządku.
ps. To jest historia toaletowa. Tak wymierzona, aby wypełnić czas podczas jednej wizyty w wiejskim wychodku. Co zatem można z nią zrobić? Otóż, np. wyrwać tę kartkę i zawiesić na przybitym tam gwoździu. Tak, aby służyła w tym przybytku codziennego użytku jako rozrywka, albo i nawet w bardziej przyziemnych celach. Autorka się za to nie obrazi. Ważne, żeby ludzie z historii korzystali ;)
Justyna Nafalska
Napisz komentarz
Komentarze