Dom Wójtowiczów jest w Pniównie. Tu przyjeżdżają odpocząć podczas urlopów i wakacji i spotkać się z rodziną. Na co dzień pracują i koncertują w Norwegii. Trafili tam, jak wielu Polaków, w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Nie zapomnieli jednak o swojej kulturze i miłości do muzyki. Okazało się, że nawet daleko od polskich granic można znaleźć fanów folkloru. Jednym słuchaczom przypomina się ukochany kraj, inni podziwiają kulturę, której dotąd nie znali.
- Muzyka jest dla nas odskocznią od codziennego trudu, łączy pokolenia, daje dobry nastrój - wyjaśnia Wojtek. Jego ulubionym cytatem są słowa Johanna Wolfganga Goethego: "Gdzie słyszysz śpiew, tam śmiało wstąp, tam dobre serca mają. Bo ludzie źli, ach, wierzaj mi, ci nigdy nie śpiewają".
Pierwsza płyta Kapeli Wójtowicz, wydana w 2017 roku, pn. "Swojsko" jest kupowana m.in. przez Polaków na emigracji i kierowców tirów. Jeden z zamojskich gabinetów fizjoterapii puszcza te piosenki w tle podczas zabiegów. Wśród 18 popularnych piosenek jest na tej płycie utwór nagrany w Pniównie - "Kapela Wójtowicz na lubelską nutę", skomponowany przez Marzennę Karpowicz. W nagraniu wzięły udział cztery pokolenia rodziny Wójtowiczów. Taką muzykę lubią i mają ją we krwi.
Razem w życiu i na scenie
Gdy jest okazja, Kapela Wójtowicz chętnie nadal występuje w Polsce. Tu, w gminie Wierzbica, zaczęła się przygoda z muzyką Joli i Wojtka. Swoją pasję wynieśli z domu. Wojtek nauczył się grać na akordeonie pod czujnym okiem taty i wujka. Potem uczęszczał do ogniska muzycznego przy Studium Muzyczno – Artystycznym w Lublinie. Jola śpiewała z mamą w Kole Gospodyń Wiejskich w Wierzbówce.
Jola i Wojtek poznali się w Lublinie, pokochali i połączyli swoje talenty. Utworzyli amatorski zespół i zaczęli grać na poprawinach, chrzcinach i dożynkach. 10 lat po ślubie zajęli I miejsce w gminnych dożynkach w Tyśmienicy. Pozycję tę osiągnęli wspólnie z zespołem KGW. Jesienią 2010 roku uświetnili otwarcie domu kultury w Pniównie.
W 2011 roku duet wyjechał do Norwegii. Najpierw Wojtek zdobył tam pracę w branży budowlanej. 14 miesięcy później udało się też Joli zatrudnić w firmie sprzątającej. Tęsknią za domem, ale potrzebowali pieniędzy na kształcenie trojga dzieci. Z czasem docenili swój nowy kraj i nauczyli się tam żyć. Nawiązali kontakty, prezentując na scenie polski folklor. Po raz pierwszy za granicą wystąpili w polskim kościele, gdzie Wojtek uczęszczał na kurs języka norweskiego. Z czasem stali się coraz bardziej popularni. Obecnie zapraszani są zarówno na międzynarodowe festiwale, uroczystości kościelne, jaki i na prywatne spotkania rodzinne. Są członkami Polskiego Klubu w Oslo oraz Norweskiego Związku Akordeonistów.
Tacy inni na scenie w obcym kraju
Wiele osób zastanawia się, na czym polega sukces polskiego zespołu folklorystycznego za granicą. Być może chodzi o to, że jest charakterystyczny. Duża w tym zasługa akordeonu, który upodobał sobie Wojtek.
- Występowaliśmy podczas Powiatowych Mistrzostw Akordeonistów w Norwegii, w gminie Bærum. Jeszcze dobrze nie zeszliśmy ze sceny, a już składano nam gratulacje. Ożywiła się nawet komisja. Podeszła do nas pani pracująca w szkole w Norwegii i dwukrotnie powtórzyła "Dobra praca". Dla nas to był ogromny zaszczyt - wspomina Wojtek.
Kapela Wójtowicz podczas mistrzostw powiatowych wystartowała w klasie otwartej, grając i śpiewając utwory biesiadne i ludowe. Wykonawcy, Jola i Wojtek, zostali nagrodzeni złotymi medalami.
Polski duet na scenie norweskiej wyróżnia się nie tylko dzięki skocznym, wpadającym w ucho utworom. Wzrok przykuwają również kolorowe stroje lubelskie, które Jola z Wojtkiem zamówili w Cepelii. Gdy jadą na występ, bywają proszeni o zrobienie wspólnego zdjęcia. Wyglądają tak odświętnie, że przechodnie ich pytają, czy jadą do ślubu. W Norwegii podczas świąt narodowych mieszkańcy również zakładają stroje ludowe - bunady, które jednak nie są tak barwne.
- Graliśmy na urodzinach 7-latka w małym, trzypokojowym mieszkanku. Zaprosił nas nasz ciemnoskóry znajomy, chyba ze Sri Lanki. Chodziłem z nim na kurs języka norweskiego. Goście, których było ok. 50, zachwycali się naszymi okrzykami biesiadnymi. Przy polskiej muzyce bawiło się ok. 20 dzieci - opowiadają Jola i Wojtek.
Jak mówią, urodziny dziecka były wspaniałą okazją do integracji całej rodziny - rodziców, wujków, cioć. Doceniają to i starają się również świętować w gronie bliskich wszystkie swoje rocznice, imieniny, urodziny. Bo rodzina, chociaż na co dzień mieszka daleko, nadal jest dla nich najważniejsza.
Napisz komentarz
Komentarze