- Los tak chciał: powiedziała mi mama, nie dowierzając, że w tej kwestii może się jeszcze coś wydarzyć. Od czterech lat bezskutecznie walczyliśmy o to, by zostać rodzicami - mówi Dorota. - Ale że los? Nie wierzę w takie bzdury. Dlatego zdecydowaliśmy się na in vitro.
Nie poddam się
Dorota i Sławek poznali się w liceum. Na studiach zamieszkali razem, po studiach wzięli ślub. Najpierw na dzieci nie było czasu, potem okazało się, że w ogóle nie wiadomo, czy kiedykolwiek zostaną rodzicami. Po nieskutecznej terapii hormonalnej udali się do kliniki.
- Gdy patrzę dzisiaj na Amelkę, to wierzę, że cuda się zdarzają, a losowi wystarczy trochę pomóc. Warto walczyć o szczęścia i marzenia. To warte jest każdej ceny - mówi Dorota.
Zajście w ciążę stało się jej obsesją. Każde zachowanie swojego organizmu interpretowała natychmiast w kontekście bycia i niebycia w ciąży. Wsłuchiwała się w siebie, szukając objawów na tak. Niestety, test ciążowy wciąż pokazywał jedną kreskę. Za pierwszym, drugim, trzecim razem.... Następnym razem także. Euforia zmieniała się w stres, rozdrażnienie, napięcie, przepłakane noce.
- Im bardziej się starałam, tym bardziej nic z tego nie wychodziło. Byłam uparta i umęczona już tym swoim uporem. Podobnie jak Sławek, który coraz gorzej znosił moje huśtawki nastrojów. Nie chciałam jednak przestać. Nawet gdy lekarz po kolejnych nieudanych próbach stwierdził, że nie umie mi pomóc, zapewniłam go, że się nie poddam, że nic nie jest w tej chwili dla mnie tak ważne, jak to, aby zostać mamą - mówi Dorota.
Bez euforii
Po tygodniu zaczęła mieć wątpliwości. Kolejną wizytę w klinice odkładała przez cztery miesiące.
- Nie byłam już taka pewna. Z zazdrością patrzyłam na ciężarne mamy, ale jakby coś zmieniło się w mojej głowie. Sławek nie pytał. Wyciszyłam się, uspokoiłam, myśl o zajściu w ciążę jakby zaczęła się oddalać - wspomina nasza rozmówczyni. - Pewnego dnia przyśniło mi się, że mam synka. Na imię miał Julek. We śnie jechaliśmy razem pociągiem w góry. Była zima, siarczysty mróz. Gdy dotarliśmy do kwatery, okazało się, że nasza rezerwacja została anulowana. Zaczęliśmy szukać jakiegoś noclegu, chodząc od chałupy do chałupy. Robiło się ciemno i coraz bardziej zimno. Wreszcie znaleźliśmy jakąś opuszczoną chatę. Rozpaliliśmy w piecu i poszliśmy spać. Obudził nas ogień. Paliła się podłoga. Chwyciłam Julka za rękę i rzuciłam się w stronę drzwi. W tym momencie obudziłam się. Co miał oznaczać ten sen?
Dwa tygodnie później Dorota i Sławek znów pojawili się w klinice. Obiecali sobie, że to ostatni raz. Tak naprawdę pogodzili się już z tym, że in vitro nie da im dziecka.
Odliczanie
Po wizycie w klinice Dorota nieszczególnie o siebie dbała. Oczywiście unikała gorących kąpieli, stresu i kawy, ale poza tym jej życie toczyło się niemal zwyczajnie. Po tygodniu wykonała laboratoryjny test ciążowy. Był negatywny.
- Spodziewałam się takiego wyniku. Nic nie czułam, nic się nie działo, więc jaki miał być? - opowiada nasza rozmówczyni.
Od niechcenia, po dwóch dniach, zrobiła badania. Zgodnie z instrukcją lekarza. Gdy usłyszała, że udało się, zrobiło jej się gorąco. - Oblał mnie pot, oddech gwałtownie przyspieszył... Dobrze, że siedziałam na krześle - wspomina pani Dorota.
Odliczała kolejne tygodnie, po których upływie ciążę można było uznać za bezpieczną. Miała jeden cel - przetrwać bezpiecznie pierwszy trymestr, bo wtedy ryzyko zdecydowanie maleje. Zero pracy, zero stresu, zero wysiłku. Życie musi składać się wyłącznie z przyjemności. Wszyscy oszaleli na punkcie tej ciąży. Sławek, rodzice, przyjaciele...
Dziecko bez duszy
- Kiedy usłyszałam pytanie, czy nie boję się urodzić dziecka, które może nie mieć duszy, poczułam się jakby ktoś dał mi w twarz - mówi Dorota. - Bo dusza nie może powstać w laboratorium.
Marek był kolegą z liceum. Sławek utrzymywał z nim kontakt telefoniczny. Rzadko przyjeżdżał do rodzinnego miasta, bo nie miał tu już nikogo. Wpadał tylko na groby rodziców.
- Sławek zaprosił go do nas na obiad. Pochwaliliśmy się, że będziemy rodzicami. Opowiedzieliśmy mu o tym, jak wyczekiwane jest to dziecko. Tak po koleżeńsku chcieliśmy się podzielić swoją radością - opowiada przyszła mama. - On pogratulował nam dość chłodno. Potem zaczął mówić o tym, że dzieci z in vitro nie mają duszy, ponieważ dusza może zrodzić się tylko z połączenia dwóch ciał: kobiety i mężczyzny, nie może narodzić się w laboratorium...
Pożegnanie było szybkie i oficjalne. Dorota przepłakała w łazience całe popołudnie. Nie mogła zrozumieć, jak można wpaść na tak bezlitosny pomysł.
***
- Amelka jest naszym cudem. Mądra, piękna, rezolutna. Kocha zwierzęta, szanuje starszych, dużo rozumie. Delikatna, artystyczna dusza... - mówi Dorota, spoglądając z dumą na swoją 6-letnią córkę.
Jest taka sama jak jej rówieśnicy. Może trochę bardziej wrażliwa?
Według Europejskiego Towarzystwa Rozrodu Człowieka i Embriologii (ESHRE) od końca lat 70. XX wieku do roku 2018 na całym świecie urodziło się 8 milionów dzieci dzięki zapłodnieniu in vitro. Najintensywniej z metody in vitro korzysta Hiszpania – w niej zanotowano 119 875 przypadków wspomaganej prokreacji rocznie. Kolejne miejsce zajmuje Rosja – 110 723 przypadków, Niemcy – 96 512 oraz Francja – 93 918.
Napisz komentarz
Komentarze