O poważnych usterkach w funkcjonowaniu systemu odcinkowego pomiaru prędkości oraz fotoradarów zrobiło się głośno po kontroli Najwyższej Izby Kontroli. Ujawniła ona szereg nieprawidłowości, a wskutek niezapłaconych kar, przedawnienia mandatów oraz braku osób nadzorujących te kwestie, budżet państwa stracił ok. 3 mld zł.
Pierwszym krokiem, zapowiadanym już od kilku tygodni, ma być uzupełnienie braków kadrowych w Głównym Inspektoracie Transportu Drogowego, a także zakup nowych urządzeń dla CANARD. Znajdzie się wśród nich 26 fotoradarów stacjonarnych, w tym dwa na terenie województwa lubelskiego. Z ostatniej debaty władz ze służbami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo na polskich drogach wynika, że rząd będzie zmierzał do tego, by za zarejestrowane wykroczenie obligatoryjnie karać właściciela pojazdu.
Skąd takie radykalne i najbardziej oczywiste rozwiązanie? Chodzi głównie o wyciąganie konsekwencji wobec osób zarejestrowanych przez fotoradar na przekroczeniu prędkości. Kierowcy najczęściej tłumaczyli się tym, że to nie oni kierowali samochodem i wskazywali inne osoby. Brak jednoznacznych dowodów ich winy sprawiał z kolei, że sprawy ciągnęły się miesiącami, a w skrajnych przypadkach nawet latami. W efekcie mandatu nie opłacał nikt, ponieważ ulegał przedawnieniu lub unieważnieniu.
Jeśli propozycja rządu wejdzie w życie, żadne tłumaczenia i wykręty nie pomogą. Według wstępnych ustaleń, CANARD będzie kierował do właściciela pojazdu dwa pisma w trybie administracyjnym. Pierwsze będzie nakazywało mu wskazanie sprawcy lub przyznanie się do winy w ciągu 21 dni. Opłacenie kary w tym czasie kosztowałoby go 20 proc. mniej. Jeżeli ten czas okaże się za krótki na ustalenie, kto siedział za kierownicą, właściciel dostanie drugi dokument. W nim nie będzie już żadnej taryfy ulgowej, tylko bezwzględny nakaz zapłacenia wyższej kary. Na razie jednak nie wiadomo, kiedy ta nowelizacja miałaby wejść w życie.
Napisz komentarz
Komentarze