Kiedy wyjeżdżają na wezwanie, nie wiedzą do końca, co zastaną na miejscu. Obawy? - Ma je każdy - mówią. - Ale nie trzeba teraz o tym myśleć. Trzeba skupić się na pracy, aby wykonać ją jak najlepiej. Musimy traktować koronawirusa, jak każdego innego wirusa, tak jak chorych na HIV czy WZW typu B. Choć oczywiście w tej sytuacji tamte wirusy to lepsza opcja. Musimy być ostrożni, ale też myśleć o dobru pacjenta.
Organizacja pracy
W tej chwili na trzy powiaty: chełmski, włodawski i krasnostawski Stacja Ratownictwa Medycznego w Chełmie ma 13 zespołów na zmianie. Jeden czeka w Żółkiewce, dwa w Krasnymstawie, po jednym mają: Siedliszcze, Dorohusk i Wola Uhruska, dwa stacjonują we Włodawie. Trzy i jeden niecały zespół przypisany jest do Chełma. Zmiana jednej załogi powinna trwać 12 godzin. Obecnie bywa różnie.
- Tak naprawdę pracujemy tyle ile trzeba, czyli często nieco dłużej. Są sytuacje, że niektórzy z ratowników nie wracają na noc do domu, bo kończą późno, a rano powinni znowu stawić się w pracy. Niektórzy zostają, bo po prostu nie chcą wracać do domu. Boją się o swoich bliskich - mówi Kamil Kociubiński, jeden z ratowników. - Na razie nie jest tak źle, dajemy radę, wysypiamy się, ale jak będzie za parę dni, tygodni trudno powiedzieć.
Do codziennego składu pogotowia dochodzą trzy zespoły transportowe, które wożą pacjentów w różnych innych sytuacjach. Jest też jest karetka transportowa, zwana potocznie wirusówką - czekająca w gotowości na zgłoszenie sanepidu lub szpitala.
- Zaangażowanie ratowników, pielęgniarek, pozostałego personelu medycznego, ale również pracowników technicznych i gospodarczych, pracowników administracji, sprawia, że sytuacja w stacji jest opanowana i, pomimo zwiększonego ryzyka, pracujemy normalnie. Nie znajduję słów wdzięczności dla wszystkich, którzy z tak ogromnym zrozumieniem, dystansem i wysiłkiem podeszli do pracy w nowej, także dla nas sytuacji. DZIĘKUJĘ – kończy dyrektor stacji Tomasz Kazimierczak.
Karetki wymazówka i wirusówka
Pobieranie wymazów od osób podejrzanych o zarażenie to nowe zadanie, jakie w ostatnim czasie przypisano Stacjom Ratownictwa Medycznego.
- Gdy dowiedzieliśmy się o tej decyzji, byliśmy wściekli. To nigdy nie należało do naszych obowiązków. Na dodatek bywa tak, że czasami musimy zbierać wymazy z całego województwa. Kilka dni temu na przykład pobieraliśmy próbki w miejscowości z okolic Kraśnika, następnie przewoziliśmy je do Lublina - relacjonuje Kociubiński. Emocje już trochę opadły. Robimy wszystko, co musimy robić.
Drugą karetką zwaną "wirusówką" przewożone są też osoby z podejrzeniem koronawirusa do szpitala w Chełmie lub potwierdzone przypadki dalej np.: do Puław.
- Jedną i drugą karetkę obsługują ochotnicy, tzn. ten dyżur planujemy tylko zespołom, które się na to zgodzą. Do tej pory nie mieliśmy problemu z obsadzeniem dyżuru - mówi dyrektor Kazimierczak. - Jestem bardzo dumny z mojej załogi. To wspaniali i odważni ludzie.
Najważniejsze jest zaufanie
Zanim wyjadą do pacjenta, muszą poznać jak najwięcej informacji o stanie jego zdrowia, ale teraz także o tym, czy istnieje jakiekolwiek ryzyko, że może być zakażony.
-To bardzo ważne, NAJWAŻNIEJSZE !!!. Jeśli do pacjenta pojedzie zwykła karetka, następnie przewieziemy go na Szpitalny Oddział Ratunkowy, a okaże się później, że jest pozytywny, to mamy w mieście wyłączony oddział ratunkowy i całą stację. To byłaby katastrofa - mówi Kamil Kociubiński, który pracuje w stacji także jako dyspozytor. - Wolę mieć więcej informacji, także te niepotrzebne, niż o jedną za mało. Z historii życia opowiedzianej nam przez telefon wyłuskam sobie to, co jest ważne. Tu już nie chodzi tylko o to, że ktoś z rodziny był za granicą, ale nawet, że ktoś przyjechał z innego miasta czy regionu.
Niestety, jak stwierdza nasz rozmówca, ludzie którzy dzwonią do centrum powiadamiania, często kłamią lub zatajają bardzo istotne fakty. Gdzieś mimochodem uda się dowiedzieć, że co prawda syn wrócił z zagranicy, ale czuje się bardzo dobrze, a w ogóle to okaz zdrowia.
- My naprawdę nie zostawimy ludzi bez pomocy, ale musimy wiedzieć naprawdę wszystko. Chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich - tłumaczą ratownicy.
Kilku ratowników ze stacji ratownictwa odbywa właśnie kwarantannę, kilku już z tej kwarantanny zostało zwolnionych, po oficjalnym na szczęście ujemnym wyniku badania.
Przygotowani. Ale na jak długo?
- Mamy zabezpieczone środki ochrony osobistej oraz dezynfekcję, lecz trudno przewidzieć, jak sytuacja epidemiologiczna będzie się kształtowała w najbliższym czasie. W trosce o zapewnienie bezpiecznej pracy naszych ratowników, staramy się pozyskać potrzebne nam materiały na okres późniejszy. Na razie niczego nam nie brakuje, ale nie wiadomo, jak długo to wszystko potrwa i na ile nam wystarczy zapasów - mówi dyrektor Tomasz Kazimierczak. – Zabezpieczenie ochrony indywidualnej mojego personelu jest dla mnie sprawą priorytetową. Nie wyobrażam sobie, żeby zespół bez takiej ochrony mógł wyjechać do pacjenta. Dzięki temu, że wielokrotnie braliśmy udział w zawodach ratownictwa medycznego, mamy szerokie kontakty w całej Polsce z firmami, które oferują ubrania ochronne, różnego rodzaju asortyment do odkażania itp. Teraz te kontakty bardzo się przydają. Również firmy i osoby prywatne na szeroką skalę ruszyły z pomocą w tej trudnej sytuacji - tłumaczy dyrektor Kazimierczak.
Chełmianie także martwią się o to, aby środków ochrony osobistej ratownikom nie zabrakło. W ubiegłym tygodniu na stronie zrzutka.pl rozpoczęto zbiórkę pieniędzy, która ma wspomóc chełmskie służby medyczne, przede wszystkim personel medyczny Samodzielnego Publicznego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego i Stacji Ratownictwa Medycznego w Chełmie.
- Nie wiemy, kiedy zagrożenie wzrośnie! Lokalnie też możemy się zorganizować i pomóc. Sytuacja innych krajów Europy, w których rozprzestrzenia się wirus, jest ostrzeżeniem i sygnałem, aby zmobilizować wszystkie możliwe siły - apelują o wpłaty spontaniczni organizatorzy zbiórki. - Niech każdy wpłaci tyle, ile może. Pieniądze ze zbiórki zostaną przekazane na zakup środków ochrony niezbędnych służbom w czasie epidemii koronawirusa. Nie trzeba tłumaczyć nikomu, że jeśli chorujemy - potrzebujemy lekarza, pielęgniarki czy ratownika. To oni są najbardziej narażeni, a my możemy pomóc ich chronić. Będą nam potrzebni, bo wiemy, obserwując sytuację w innych krajach UE, jak wirus szybko się rozprzestrzenia.
Kwota docelowa to 100 tys. zł. Do ubiegłego czwartku udało się zebrać 1 tys. 952 zł. Akcję wsparło już 58 osób.
Nastroje
- Staramy się myśleć pozytywnie. Też oglądamy memy o koronawirusie, śmiejemy się z nich, wymyślamy swoje. Wszystko po to, by nie zwariować - mówi Kociubiński. - Wirus nie jest dla nas jakimś kosmosem, na co dzień stykamy się z wirusami, jesteśmy epidemiologicznie świadomi. Choć ten jest wyjątkowo okropny. Mamy tę myśl gdzieś z tyłu głowy. Martwimy się o naszych bliskich, ale nikt się nie zwolnił, nikt nie zrobił kroku w tył.
Czasami tylko w świetlicy zapada cisza. Jest informacja o wyniku pacjenta. Negatywny. Zespół może opuścić pomieszczenie kwarantanny i dołączyć do kolegów w świetlicy...
- Za nami trzy ważne momenty. Pierwszy, jak koronawirus pojawił się w Polsce. Drugi, gdy potwierdzony został przypadek w województwie lubelskim. Trzeci, kiedy dowiedzieliśmy się o pierwszym przypadku w powiecie chełmskim - mówi Kamil Kociubiński. - Teraz walczymy o to, aby wyprostować krzywą epidemiologiczną, czyli ograniczyć liczbę przypadków. Niestety na razie ona wciąż rośnie.
Napisz komentarz
Komentarze