Ministerstwo Infrastruktury szykuje zmiany w ściganiu wykroczeń zarejestrowanych przez fotoradary oraz urządzenia do odcinkowego pomiaru prędkości. Obecnie wygląda to tak, że właściciel auta, które "załapało się do zdjęcia" otrzyma wezwanie do zapłaty mandatu. Może go zapłacić lub wskazać osobę, która siedziała za kółkiem. Jeżeli jej nie wskaże, grozi mu mandat 500 zł, ale może się od tego odwołać. Bardzo często brak tożsamości sprawcy sprawiał, że kwestia danego wykroczenia odwlekała się wiele miesięcy, aż w końcu ulegała przedawnieniu.
Zmiany opracowywane przez resort mają zapobiegać unikaniu odpowiedzialności. Jeżeli właściciel pojazdu otrzyma wezwanie do zapłaty mandatu, nadal będzie miał dwie możliwości - opłacenie kary lub wskazanie sprawcy. W drugim przypadku nie wystarczy jednak zwykłe potwierdzenie ustne i przyjęcie na siebie grzywny, ponieważ niezbędna będzie pisemna deklaracja. Jeśli właściciel pojazdu nie zadba o to w krótkim czasie, będzie musiał sam zapłacić mandat i to dwukrotnie wyższy niż zakłada taryfikator. Krótko mówiąc, za przekroczenie prędkości o ponad 30 km/h będzie mu groziło nie 300, ale aż 600 zł.
Jeszcze nie wiadomo, kiedy zmiany wejdą w życie, ale statystyki pokazują, że są one konieczne. Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że w ostatnich latach ponad połowa z blisko 500 000 zarejestrowanych wykroczeń uległa przedawnieniu.
Napisz komentarz
Komentarze