Donosy pisane pod adresem pewnych osób lub instytucji stały się modne w ostatnich latach. Jednak wszystko wskazuje na to, że tym razem autorce lub autorowi maila, nie ujdzie to płazem. Śledczy, dla dobra prowadzonego śledztwa, nie zdradzają szczegółów. Natomiast z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że podobno mają podejrzenia, kto napisał ten „paszkwil” na włodawską lecznicę. W tej sprawie kilka dni temu zeznawały władze szpitala i starostwa.
- Policjanci zadali nam kilka pytań, a my na nie odpowiedzieliśmy. Pytali m.in. skąd dowiedzieliśmy się o donosie. Nie mogę jednak wszystkiego zdradzać. Policja prowadzi postępowanie i na pewno niebawem wyjaśni sprawę – ucina starosta.
- Prowadzimy postępowanie dotyczące pomówienia za pośrednictwem środków masowego przekazu. Sprawa jest w toku. To wszystko, co mogę na dzisiaj powiedzieć - wyjaśnia sierż.szt. Elwira Tadyniewicz, rzeczniczka prasowa KPP we Włodawie.
Donos rozesłany został niemal do wszystkich redakcji w regionie. Z treści wynikało, że napisała go kobieta. Skarżyła się, że w niedzielę, 6 września jej 4-letnie dziecko zaczęło gorączkować.
- „Pomocy w pierwszej kolejności szukałam u lekarza rodzinnego. Niestety pierwsze, co usłyszałam, to „nie pomogę”. Kiedy zaczęłam naciskać, łaskawie zgodził się zająć moim dzieckiem, ale dopiero we wtorek!!! W dodatku nie osobiście, tylko przez jakąś teleporadę!” - napisała w mailu do redakcji oburzona kobieta.
W dalszej części listu twierdzi, że pomocy szukała również we włodawskim szpitalu, ale bezskutecznie. „Na tak zwanej opiece świątecznej wszyscy rozkładali ręce, bo nikt nie pomyślał, żeby dyżurował tam jakikolwiek pediatra. Pozostali lekarze pozamykali się w gabinetach i nikt nie kwapił się z pomocą. To samo na SOR! Oddział dziecięcy już od ponad pół roku jest zamknięty z powodu STRASZNEJ EPIDEMII i nikt nie wie, kiedy zostanie otworzony” - czytamy. Autorka listu przekonywała, że aby ktoś zbadał jej dziecko, musiała jechać do oddalonego o ponad 80 kilometrów Lublina.
Wewnętrzne postępowanie wyjaśniające wszczęła wówczas dyrektor lecznicy Teresa Szpilewicz. Okazało się, że 6 września lekarz pediatra pełniący dyżur w nocnej i świątecznej opiece zdrowotnej przyjął 15 pacjentów, w tym kilkoro dzieci, ale żadne nie miało 4 lat. Nikt też nie został odesłany do domu. Dwukrotnie podczas dyżuru pielęgniarka odebrała telefon. Najpierw mężczyzna, a później kobieta pytali, czy przyjmuje pediatra, ale rozłączali się, gdy usłyszeli, że jest tylko lekarz rodzinny.
- Na SOR tego dnia również nie odnotowano żadnej wizyty rodzica z dzieckiem, które miałoby podwyższoną temperaturę ciała, a tym bardziej nie było przypadku odmowy przyjęcia, bo to musi być odnotowane w protokole - wyjaśniała wówczas dyrektorka.
Starosta Andrzej Romańczuk skierował sprawę do prokuratury.
Napisz komentarz
Komentarze