18 lipca na boisku w Pławanicach zorganizowano festyn z okazji wystawy malarskiej Stanisława Koguciuka. Wystąpiły zespoły Koral i Rosa. Rozegrano "Międzypokoleniowy turniej rodzinny". Był też poczęstunek. Mieszkańcy, którzy przyszli na festyn, mogli obejrzeć wystawę prac swojego dawnego sąsiada - Koguciuka. Wielu się dziwiło, że obrazki, które kiedyś za darmo rozdawał, dziś są tak cenione, nie tylko w kraju, ale też na świecie. Najdroższe jego obrazy sprzedawane są teraz nawet po 1500 zł. Kiedyś oddawał je za 10 zł i był szczęśliwy, że komuś się podobają.
Koguciuk rodził się na Wołyniu w rodzinie rzymskokatolickiej. W wyniku ustawy repatriacyjnej wraz z rodzicami został przesiedlony i osiadł w Pławanicach. Mieszkał tam przez wiele lat. Zajmuje teraz mieszkanie w jednej z kamienic w Chełmie. Opiekują się nim bliscy. Mimo swoich 88 lat, nadal tworzy. Na swoją wystawę w Pławanicach jednak nie przyjechał. Stan zdrowia mu na to nie pozwolił.
- Nigdy już nie zrealizuję wszystkich zamówień na obrazy. W zeszytach z Pławanic jest ich z tysiąc - odpowiada zapytany, czy coś by komuś jeszcze namalował. Czasem ktoś go jeszcze namówi, by sprzedał lub oddał jakiś obraz. Zamawiają je znani profesorowie, znawcy sztuki z zagranicy i koledzy artyści. Dziś już wiedzą, że dzieła te mają swoją wartość, także finansową. Na obrazy Koguciuka czekają znane galerie. Pytają o niego podczas międzynarodowych wystaw. Prace tam wysłane zwykle schodzą na pniu. Wykupują je sami organizatorzy wydarzenia.
- W domu nie mamy zbyt dużo dziadka obrazów. Wszystkie rozdał, albo sprzedał. Nawet dla mnie nie bardzo chce coś namalować - mówi jego wnuczka.
Autentyczny twórca
Koguciuk ukończył szkołę podstawową w Pławanicach. Zawód zdobył w wojsku. Odbywając służbę wojskową w Legionowie, zgłosił się na pomocnika zduna. Szukano kogoś na pół roku do mieszania gliny. Wkrótce okazało się, że jest zręcznym rzemieślnikiem. Do spółki ze swoim mistrzem naprawiał i stawiał nowe piece żonom oficerów.
- Lepiej mi tam było, niż gdybym miał po polu ganiać - wspomina artysta swoje lata służby. Żony oficerów zawsze starały się mu odwdzięczyć za piękne nowe kuchnie, w tajemnicy przed jego szefem dawały mu pieniądze. Potem koledzy pożyczali od niego na wódkę.
- Już chyba nie oddadzą - śmieje się pan Stanisław.
Umiejętność murowania kuchni przydała mu się w późniejszych latach. Zdobył fach, który pozwolił utrzymać rodzinę. Jak wszyscy na wsi, miał też gospodarstwo rolne. Sprzedaż obrazów traktował jako dodatkowy dochód. Pierwsze swoje prace oddał za darmo małej dziewczynce.
- Gdzieś zobaczyłem obrazy na wystawie. Chciałem też malować. Kupiłem farby, ale nie wiedziałem, że płótno trzeba zagruntować - wspomina artysta.
Płótno pozyskał, obcinając rękawy w swoich nowych koszulach. Potem tłumaczył żonie, że przecież ludzie też chodzą w koszulach z krótkimi rękawami. - Tak, ale ty z nich serdak zrobiłeś! - beształa go żona.
Pejzaże, które wtedy powstały, chciał sprzedać na targu w Chełmie, gdzie pojechał z płodami rolnymi. Miał je chować przed znajomymi, żeby nie było wstydu. Rozłożonymi nisko przy ziemi pracami nikt się nie interesował.
- Ludzie wysoko głowy noszą, a moje obrazy maleńkie. Zobaczyła je mała dziewczynka: "Ładne, ale pieniążków nie mam" - powiedziała. Dałem jej obrazy i kazałem powiedzieć rodzicom, że pan się śpieszył i dlatego są za darmo - opowiada pan Stanisław.
W domu powiedział, że za obrazy dużo nie wziął, bo to jego pierwsze. Usłyszał od żony, że w takim razie utarg za warzywa jest dla niej, a za obrazy dla niego. Niczym nie zrażony kupił jeszcze raz farby. U chełmskiego malarza Juliana Bajkiewicza nauczył się gruntować obrazy. Potem założył zakład rzemieślniczy "malowanie na tkaninach ręcznie". Oddawał swoje prace do sklepów w Hrubieszowie, Włodawie, Lublinie, Łęcznej, Izbicy, Zamościu i wielu innych. Na początku lat 70-tych jego prace zostały po raz pierwszy zaprezentowane w Chełmie. W 1988 roku otrzymał z Ministerstwa Kultury i Sztuki bezterminowe zaświadczenie, że wykonuje zawód artysty plastyka w dyscyplinie malarstwo. To było ogromne wyróżnienie, które otworzyło mu drogę do znanych galerii w Polsce.
Zaskoczony własną sławą
- Ja trochę się dziwię, że minister dał mi bezterminowe uprawnienia - komentuje Koguciuk. Zaskoczony jest też, że jego prace kupują także muzea. Sławę przyniosły mu sukcesy odniesione na Międzynarodowej Wystawie Satyrykon w Legnicy. Wysyłanych jest tam średnio 5 tysięcy prac z 45 krajów. Na wystawę wybieranych jest tylko 160 prac, a nagród przyznawanych jest zaledwie 11. Koguciuk zgarnął tymczasem aż 2 wyróżnienia i 2 srebrne medale.
- Mówią o moim malarstwie, że jest naiwne i prymitywne. Sam się nie orientuję, co to znaczy. Ktoś mi wytłumaczył, że to jakby malowało dziecko. Czy jakieś dziecko tyle nagród by dostało i tyle prac sprzedało? - pyta pan Stanisław.
Koguciuk maluje na płótnie i płycie pilśniowej. Tworzy w pięciu cyklach: pejzaże, sceny rodzajowe z życia wsi, obrzędowe i religijne oraz tzw. humory. Bardzo znane są jego prace z tzw. przesłaniem. Omal kiedyś przez to nie popadł w kłopoty.
- Namalowałem trzy świnie, które pchają się do koryta. Były niebieskie, czarno-białe, białe. Raz syn mnie namówił, żebym namalował też czerwoną świnię. I pytają mnie dziennikarze z telewizji, czemu ja komuny nie lubię. Ledwie mi się udało wytłumaczyć, że miałem taką farbę i takiej użyłem. Niebieskich świń przecież też nie ma - opowiada.
Nie maluje na sztalugach. Swoje prace kładzie na stoliku, albo na kolanach. Nie miesza kolorów. Dawniej pracował szybko. Oprawiał prace we własnoręcznie wykonane ramki. Powtarzał taśmowo te same serie obrazów. Krytycy twierdzą, że mimo wszystko nie ma dwóch takich samych, bo różnią się detalami.
- Pamiętam, że kiedyś odwiedziłem mistrza. Miał rozstawionych kilka obrazów i malował po kolei na każdym wodę, drzewko, domek...- wspomina Piotra Czapka, artysta-malarz także z gminy Kamień. Na wystawę w Pławanicach wypożyczył obrazy Koguciuka, których ma na własność ponad 100.
Obrazy nie wysychały
Nie od razu Koguciuk zdobył sławę. Przez wiele lat sprzedawał obrazu na targu, wyceniając je na 10-15 zł. Ostatni autobus miał o godz. 20. Gdy wracał do domu z niesprzedanymi pracami, ktoś zakpił, że "taki z niego malarz.." Od tamtej pory oddawał za darmo prace, które nie zeszły.
- Jakiś człowiek się dowiedział, że ja oddaję obrazy i zapowiedział, że będzie się modlił, żebym ich nie sprzedał. A ja sprzedałem i nie było nic za darmo. Przyszedł i się poskarżył, że na darmo się modlił. Odpowiedziałem, że ja obraz maluję 12 godzin, a on się modlił tylko 3 godziny - wspomina Koguciuk.
Gdy Koguciuk stał się sławny, na rynku w Kazimierzy Dolnym jego obrazy rozchwytywano, zanim zdążył je rozwiesić. Klienci brali co popadnie, nawet specjalnie nie przebierając w tematach. Wyrywali mu z rąk obrazy, które właśnie namalował. Nawet farba nie wyschła, a już były sprzedane. Nigdy ich nie cenił drogo, nawet w latach, gdy popyt był ogromny. Zapisywał adresy kupców i wysyłał swoje obrazy pocztą. Nie brał zaliczek. Nie każdą jednak obietnicę zrealizował.
Raz nawet padł ofiarą złodziei. Gdy w Lublinie rozstawiał wystawę, ktoś podszedł, wziął obraz, powiedział, że niedaleko mieszka i zaraz przyniesie pieniądze. Ktoś inny krzyknął: "Goń pan za nim. Ja obrazów popilnuję." Artysta jednak się połapał, że to była szajka i złodzieje chcieli zgarnąć wszystkie jego prace.
Teraz czytane: Pijani okupują ścieżkę Green Velo
Napisz komentarz
Komentarze