Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 24 listopada 2024 07:32
Reklama
Reklama baner reklamowy

Chełm: Myśliwy skazany za zastrzelenie psa

Na pół roku pozbawienia wolności, w zawieszeniu na trzy lata został skazany 49-letni myśliwy za zastrzelenie Kiary, ukochanej suczki Teresy i Jana Grajków, małżeństwa z Chełma. Sąd Okręgowy w Lublinie zmienił kwalifikację czynu z poplecznictwa na zabójstwo psa i zwrócił uwagę na przewlekłość postępowania toczącego się przed sądem I instancji.
Chełm: Myśliwy skazany za zastrzelenie psa

Uznany za winnego 49-latek musi też zapłacić 2 tys. zł grzywny oraz 6 tys. zł nawiązki na rzecz Stowarzyszenia Chełmska Straż Ochrony Zwierząt.

O sprawiedliwość małżeństwo z Chełma walczyło przez ponad 6 i pół roku.

- Tej traumy, jaką przeszłam, nie zapomnę do końca życia – mówi pani Teresa. – Bardzo to wszystko przeżywałam przez te lata, odbiło się to na moim zdrowiu. Kiara to był członek naszej rodziny, pies, który żył z nami, w salonie, a nie w budzie. Bardzo ją kochaliśmy…

Pani Teresa i pan Jan cieszą się, że winny został w końcu ukarany. – My dla siebie żadnego odszkodowanie nie żądaliśmy. Zależało nam tylko na tym, żeby ten człowiek nie polował, żeby zabrano mu broń i legitymację członka koła myśliwskiego. Przecież, gdy uśmiercał Kiarę, moje życie też było zagrożone, bo stałam na linii strzału. Ten wyrok to ewenement w skali kraju, ale moim zdaniem ukarani powinni zostać także ci, którzy mu pomagali… -  dodaje pani Teresa.

 

Sąd odwoławczy zmienił zarzut

49-letni myśliwy pod koniec sierpnia 2016 r. został oskarżony o to, że 4 stycznia 2015 r. uśmiercił psa, strzelając do niego z broni myśliwskiej. Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego w Chełmie. 5 marca tego roku mężczyzna został skazany na pół roku pozbawienia wolności, w zawieszeniu na trzy lata, ale nie za zabójstwo, tylko za utrudnianie postępowania karnego przez zacieranie śladów – „zabrał zwłoki psa mogące służyć za dowód w sprawie do samochodu i wywiózł je w nieznane miejsce”. Wyrok ten został zaskarżony przez obrońcę oskarżonego, prokuratora, pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych, jak i oskarżyciela posiłkowego.

Sąd Okręgowy w Lublinie, wydając 29 czerwca wyrok, stwierdził, że apelacja obrońcy jest bezzasadna. Natomiast uznał za trafne zarzuty oskarżenia, co w konsekwencji doprowadziło do zmiany zaskarżonego wyroku. Stwierdził, że zarzuty obrońcy zmierzają do całkowitego zdyskredytowania zeznań pokrzywdzonej panie Teresy. „W postępowaniu przed sądem I instancji usiłowano wykazać, iż nie mogła ona i nie miała możliwości zaobserwowania ani oskarżonego oddającego strzały w kierunku psa, ani też faktu następczego wkładania zwierzęcia do bagażnika samochodu. W tym celu przeprowadzono szereg niezrozumiałych i bezcelowych dowodów, skutkiem dopuszczenia których była oczywista przewlekłość postępowania” – czytamy w uzasadnieniu do wyroku sądu apelacyjnego, który uznał, iż nie ma wątpliwości, że zeznania pokrzywdzonej są wiarygodne, przekonujące i logiczne. „Podkreślić należy z całą mocą, iż trudno znaleźć inną racjonalną przyczynę dla faktu wywiezienia zwierzęcia w bagażniku przez oskarżonego zaraz po zastrzeleniu psa. Gdyby to nie on był sprawcą zastrzelenia psa, tego rodzaju działanie byłoby zachowaniem zupełnie bezsensownym” – argumentował sędzia.

 

To musiało tyle trwać…?

Zawiadomienie na policję Teresa i Jan złożyli w styczniu 2015 r. Wszczęto śledztwo. Podobno od początku szło bardzo opornie. Niełatwo było zbierać dowody.

- Na dodatek środowisko myśliwych jest bardzo specyficzne... – dodaje pan Jan. - Skandaliczne jest to, że odstępowano od postępowania, musiałem upominać się o to, żeby zabezpieczyć broń, ubranie, samochód i ślady biologiczne, choć i tak tego nie uczyniono. Sprawa zresztą najpierw została umorzona przez prokuraturę, musiałem interweniować u pani prezes sądu.

Sąd odwoławczy przywrócił mu jednak wiarę w sprawiedliwość.

- Nie zostawił suchej nitki na organach ścigania. Zarzucił przewlekłość postępowania i zmienił wyrok z poplecznictwa na zabicie psa. Podziękowania i wielki szacunek należą się też myśliwym z koła wojskowego, którzy skazanego mężczyznę już wcześniej zgłosili do rzecznika dyscyplinarnego i wykluczyli go z koła, a powinien to zrobić w ciągu 14 dni łowczy okręgowy, bo to jego powiadomiła o zdarzeniu policja. To było świadome działanie na czas… – dodaje pan Jan. – Dziękujemy także panu mecenasowi Janowi Chmielewskiemu oraz Mariuszowi Kluziakowi ze Stowarzyszenia Chełmska Straż Ochrony Zwierząt, że angażowali się w tę sprawę tyle lat i wszystkim, którzy pomogli nam ją wygrać i mieli odwagę stanąć po naszej stronie.

 

To było tak dawno …

Zdarzenie, którego nie mogą zapomnieć właściciele suczki, miało miejsce w 2015 r. To był ładny styczniowy dzień. Pani Teresa wyszła z psami na spacer na łąki w pobliżu ulicy Budowlanej. Biegały luzem, ale pilnowały się jej i wracały, gdy je wołała.

- W pewnym momencie żona zauważyła trzy powoli jadące samochody, które zatrzymały się około 300 metrów od niej. Po krótkim czasie jeden z impetem ruszył i stanął przy krzakach. Nagle padł z niego strzał. Żona usłyszała skowyt i zamarła. Potem był drugi strzał. Kierowca samochodu terenowego szybko cofnął auto ok. 50 metrów, wysiadł z niego, pochylił się, wziął na ręce psa, włożył do bagażnika, potem pospiesznie wsiadł do samochodu i odjechał w stronę ulicy Budowlanej. W tym czasie jego znajomi zaczęli strzelać. Jak później tłumaczyli, do bażantów – mówi pan Jan. - Przecież żona wcześniej tam była i żadnych bażantów nie widziała. Roztrzęsiona wsiadła do auta i pojechała po mnie do domu. Nie mogła wydobyć z siebie słowa, tak była zdenerwowana. Razem wróciliśmy, by szukać suczki.

Na miejscu spotkali myśliwych, których wcześniej widziała pani Teresa.

- Sprawcę i jego samochód dokładnie mi w domu opisała. Podszedłem do niego pierwszy i wprost oskarżyłem go o to, że zastrzelił mi psa. Wyszedł z samochodu, przedstawił mi się, ale do niczego się nie przyznał. Nie chciał też otworzyć bagażnika, gdy poprosiliśmy go o to, by sprawdzić, czy nie ma w nim ciała Kiary. Myśliwy wykorzystał moment, gdy w stronę jego auta rzuciła się nasza druga suka, i pospiesznie wsiadł do auta. Na odchodne jeszcze rzucił: „Psa trzeba było na smyczy trzymać” i uciekł. Zapamiętaliśmy numery rejestracyjne, bo mimo iż samochód był cały w błocie, tylna tablica była czysta... - mówi pan Jan.

Kiary nie znaleźli ani żywej, ani martwej, choć przez kolejne dni przeczesywali łąki.

- A gdyby ten myśliwy trafił wtedy w żonę? Strzelał na wprost niej... - dodaje pan Jan. - Miał zresztą szansę na mediacjach ją za to przeprosić, ale nie chciał. Jeszcze groził, że poda nas do sądu za zniesławienie…

Proces mają już za sobą, ale dla pana Jana sprawa się jeszcze nie skończyła.

- Nie mogę zrozumieć tego, dlaczego temu mężczyźnie nie odebrano jeszcze broni. Kilkakrotnie dzwoniłem do komendy policji w Lublinie i interweniowałem w tej sprawie. Przecież wyrok zapadł 29 czerwca, od tego czasu minęło już ponad półtora miesiąca… - dodaje oburzony.

Czytaj również: Śmiertelne potrącenie pieszego w Wierzbicy

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama