Firma zajmująca się produkcją opakowań z tektury popadła przed rokiem w tarapaty finansowe. Wprowadzenie w tzw. stan postępowania sanacyjnego miało uzdrowić zakład. Szef firmy tłumaczył wówczas: - Nie mogliśmy dogadać się z wierzycielami, głównie z bankiem, stąd decyzja o układzie sanacyjnym. Zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie, ponieważ zależy nam, aby firma dalej prosperowała.
Układ sanacyjny ustanowiono na rok. Sąd wyznaczył zarządcę, który miał tak pokierować spółką, aby w tym czasie wyszła na prostą. Jednak, zamiast wypracować zyski, jeszcze bardziej się zadłużyła. Natomiast właściciel został całkowicie odizolowany od firmy.
- Zarządca nie wpuszcza mnie na teren zakładu. Nie mam wpływu na to, w jaki sposób kieruje on spółką. Nie mam też wglądu do dokumentów. Piszę skargi do sądu na działalność tej osoby, ale mam wrażenie, że są one ignorowane. Apeluję, że taki sposób zarządzania prowadzi do upadłości całej firmy, ale moje wołania są bezskuteczne – wyjaśniał w ubiegły czwartek Grzegorz Pleskot. Według niego firma jest źle zarządzana, nie dba się o urządzenia, co też przynosi pewne skutki finansowe. - Kotłownia została doprowadzona do ruiny. Nie zadbano właściwie o sprzęt, w konsekwencji jedna z maszyn się popsuła. Produkcję zatrzymano aż na trzy tygodnie. Ludzie są zwalniani, a ja nie mogę podjąć żadnych kroków, aby temu zapobiec. Pracę stracili wszyscy, których wiązano ze mną i którzy mieli jeszcze cokolwiek do powiedzenia w firmie. Nie mam też żadnej możliwości, aby przebić się do rady wierzycieli. Niemal w całości tworzy ją bank, który udzielił mojej firmie kredytu. Ogromny żal serce ściska. Już nie chodzi o pieniądze, jakie włożyłem w uruchomienie zakładu. Żal mi też ludzi, którzy są zwalniani. Wielu z nich było rolnikami. Przeszkoliłem ich i wykonywali solidną pracę w zakładzie. Co się teraz z nimi stanie? – dodaje.
Zakład zatrudniał 160 osób w Orchówku i tyle samo w Chełmie. Jedni już stracili pracę, a innych czeka to już niedługo. Według Pleskota, radzie wierzycieli zależy już tylko na upadłości firmy, bo wtedy bank przejmie zakład, który jest objęty hipoteką, sprzeda go i odzyska pieniądze. Wszyscy pozostali dostawcy, a także gmina, prawdopodobnie nie otrzymają nawet złotówki z tytułu zaległych należności. Jak twierdzi właściciel Sco-Paku, bank jest pierwszy na liście wierzycieli, więc pewnie weźmie wszystko.
W tym gronie jest także gmina Włodawa, której firma zalega z podatkami na 1 mln 150 tys. zł. Do tej kwoty należy jeszcze doliczyć odsetki, więc zobowiązanie spółki będzie dużo wyższe.
- Żeby pokryć deficyt w budżecie z tytułu niezapłaconego podatku przez Sco-Pak, zaciągnęliśmy kredyt. Spłacamy go kosztem własnych inwestycji. Jeśli firma upadnie, to stracimy również podatek od płac i osób fizycznych – tłumaczy wójt Tadeusz Sawicki.
Napisz komentarz
Komentarze