Stąd też wziął się pomysł na roznoszenie wśród ukraińskich kierowców prostych, informacyjnych ulotek. Mówią o tym, że transporty humanitarne, militarne oraz te, które zawierają żywność nigdy nie były wstrzymywane i mogą swobodnie przejeżdżać przez polską blokadę. Zarzut o wstrzymywanie pomocy pojawiał się bowiem po ukraińskiej stronie wielokrotnie i to ze względu na ten zarzut właśnie powstała, między innymi, lista osób, które miałyby zostać objęte swojego rodzaju „sankcjami” na terytorium Ukrainy.
- Apelujemy do kierowców, którzy jadą na Ukrainę, aby nie dali się szantażować i zastraszać kierowcom ładunków komercyjnych, blokujących im przejazd wzdłuż kolejki. Słuchajcie poleceń polskich służb i policji, które każą Wam jechać poza kolejnością. Nie musicie stać w kolejkach. Nie bądźcie zakładnikami swoich kolegów – czytamy w treści ulotki.
Ale na tym ostrzeżenia polskich kierowców się nie kończą.
- Zwracamy też uwagę na ogromną ilość aut, które próbują objeżdżać kolejkę ładunkami komercyjnymi, a które tylko udają samochody przewożące pomoc. Są to samochody przewożące luksusowe auta, łodzie czy kosztowny sprzęt RTV. Staramy się pilnować, aby takie transporty wracały na swoje miejsce – dodaje jeden z organizatorów strajku w Dorohusku Rafał Mekler.
I nie po raz pierwszy jasno podkreśla, że protestujący nie są przeciwko pomocy walczącej Ukrainie, która zmuszona jest ponosić wysokie koszty swojego wysiłku wojennego.
- Chcemy po prostu uczciwej, a nie opartej na dumpingu, czyli niezdrowej konkurencji. W jej przywróceniu mogłoby pomóc przywrócenie systemu zezwoleń na wjazd. Należy też pamiętać o tym, że aby pomagać, trzeba samemu być w dobrej kondycji. A nasza branża transportowa w tej chwili umiera. Chcemy konstruktywnego dialogu o problemach – wyjaśnia Mekler.
Lista czyli alternatywna rzeczywistość?
Informacji na temat sposobu postrzegania obecnej sytuacji przez ukraińskie władze dostarcza jednak nie sama lista „niebezpiecznych”, zdaniem strony ukraińskiej, kierowców, ale treść poprzedzającej listę petycji czy też odezwy do ukraińskich władz, jaką sporządziła Rada Bezpieczeństwa Narodowego Ukrainy. W piśmie pada wiele zastanawiających sformułowań, jak np. to, że protest po polskiej stronie granicy został zorganizowany przez „przewoźników nazywających siebie polskimi przewoźnikami”.
- Ze szczególnym cynizmem zatrzymują oni (protestujący – przyp. red.) obywateli Ukrainy, którzy każdego dnia dokładają wszelkich starań, aby osiągnąć zwycięstwo nad rosyjskim okupantem – czytamy w dokumencie.
Twórcy petycji mówią też o tym, że ich zdaniem blokowane są ciężarówki z różnymi towarami, „tak ważnymi dla narodu ukraińskiego, wzmacniającymi stabilność gospodarczą państwa, a szczególnie niezbędnymi dla Sił Zbrojnych”. Tymczasem polskie protesty - jak zapewniają organizatorzy - nigdy nie były wymierzone w transporty zawierające pomoc humanitarną i militarną dla walczącej Ukrainy. Tak jest i teraz. Autobusy przewożące ludzi, ciężarówki z artykułami medycznymi czy właśnie transporty wojskowe przepuszczane są przez blokady bez żadnych problemów. Co godzinę przepuszczane są natomiast te, które zawierają produkty komercyjne, a które nierzadko także opatrzone są znakiem czerwonego krzyża. Poza tym polscy przewoźnicy mają żal o to, że na Ukrainę zdążają tzw. lory pełne drogich aut: bmw, porsche, lexusów czy mercedesów. Polscy kierowcy zadają więc pytania o to, czy drogie samochody są "towarem pierwszej potrzeby" i czy należy je traktować bardziej jako transport humanitarny, militarny, czy jednak komercyjny.
- Takie zablokowanie granicy doprowadziło już do ogromnych strat dla ukraińskich przewoźników i przedsiębiorstw, narażonych na zakłócenie dostaw towarów wojskowych i humanitarnych – czytamy w kolejnych akapitach odezwy.
"Uderzają w nas, czyli uderzają w nasze państwo"
W kolejnych akapitach mowa jest m.in. o tym, że „blokada może doprowadzić do katastrofy humanitarnej na terytorium Polski, gdzie tysiące samochodów stoi już przy wjeździe na Ukrainę bez dostępu do jakichkolwiek udogodnień gospodarstwa domowego. Co więcej, uważamy, że takie działania „strajkujących” stwarzają realne zagrożenie dla interesów narodowych Ukrainy, prowadzą do ograniczenia praw własności ukraińskich przedsiębiorców, powodują straty majątkowe, stwarzają przeszkody dla zrównoważonego rozwoju gospodarczego i pełnego wykonywania przez obywateli Ukrainy o ich prawach i wolnościach, co zgodnie z artykułem 3. Ustawy Ukrainy „O sankcjach” stanowi podstawę do stosowania sankcji”.
Tak więc pojawia się jasna sugestia, aby polskie działania potraktować jako zagrażające bytowi państwa Ukraińskiego, a więc takie, które należy potępić w sposób zdecydowany, np. przy pomocy sankcji.
Co więcej - „Zgodnie z ustępem 2. części 1. artykułu 13. Ustawy Ukrainy „O statusie prawnym cudzoziemców i bezpaństwowców” cudzoziemiec lub bezpaństwowiec nie może wjechać na Ukrainę ze względu na zapewnienie bezpieczeństwa narodowego Ukrainy lub ochroną porządku publicznego czy walką z przestępczością zorganizowaną”.
"Prezydencie, zrób coś z tym!"
Oznacza to, że polscy przedsiębiorcy, mogą zostać objęci zakazem wjazdy na Ukrainę lub może im zostać zakazany wyjazd z tego kraju.
-„Taka decyzję podejmuje centralny organ wykonawczy, realizujący politykę państwa w zakresie migracji (imigracji i emigracji), zwalczając tym samym nielegalną migrację” - stanowią dalsze akapity.
Prośba, którą strona ukraińska chce wystosować lub już wystosowała do swojego prezydenta, motywowana jest nie tylko obawą przed nielegalną migracją. Mowa jest przede wszystkim o tym, że wyszczególniona na liście grupa osób zagraża wprost bezpieczeństwu narodowemu Ukrainy.
Za szczególnie niebezpieczne jednostki uważa się: Rafała Meklera, Witolda Tumanowicza, Tomasza Borkowskiego czy chełmskiego przedsiębiorcę Łukasza Białasza, czyli osoby bezpośrednio zaangażowane w akcję protestacyjną, także na granicy w Dorohusku.
Jak czują się z tym, że trafili na "czarną listę"?
- Wcale się temu nie dziwię. Chyba było to zresztą do przewidzenia. Jeśli jednak strona ukraińska posunie się do takich kroków, to my jesteśmy gotowi do tego, aby objąć całkowitym zakazem wjazdu ukraińskich przedsiębiorców. Odbyliśmy zresztą kolejne rozmowy, które miały miejsce 15 listopada. Tym razem przy udziale przedstawicieli Unii Europejskiej i polskiego rządu. Nie doszliśmy do porozumienia. Zresztą do protestu przygotowują się już Słowacy, więc to nie tylko nasz, polski problem - mówi Rafał Mekler.
Łukasz Białasz twierdzi z kolei, że w tej chwili na Ukrainie można się spodziewać różnych rzeczy. Np. dewastacji auta.
- Mojemu koledze nieprzychylni, ukraińscy kierowcy obili kabinę ciągnika. Stłukli szybę, rozbili reflektor. Hm, co mogę powiedzieć? Obawiamy się np. tego, że ktoś jeździ po Chełmie i robi zdjęcia rejestracji czy osób. Jeśli taka lista powstała, to ktoś musiał te informacje pozyskać - zastanawia się przewoźnik.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze