W finale tegorocznej ligi Runmageddonu w Bałtowie Tomasz Lipiński mierzył się z dystansem 21 km, na którym ustawiono ok. 50 przeszkód. Sprzymierzeńcem uczestników, którzy wystartowali wczesnym rankiem, nie była temperatura bliska 0 st. C, zwłaszcza, podczas pokonywania wodnych przepraw i podciągania się na śliskich, a nawet oszronionych konstrukcjach.
- Mniej więcej do 11 kilometra utrzymywałem się jako dwudziesty w kategorii elite i od tego momentu zamierzałem przyspieszyć, zwłaszcza, że przeszkody "wchodziły" mi naprawdę dobrze, a sama organizacja jak zawsze była świetna. Wszystkim zależało na wynikach, z racji tego, że finał jest najbardziej punktowanym biegiem w sezonie, dlatego na trasie mierzyłem się z najlepszymi zawodnikami z całej Polski. A muszę zaznaczyć, że mój start stał pod znakiem zapytania, bo mam problemy ze ścięgnem Achillesa - wspomina Tomasz Lipiński. - Trudność pojawiła się na ok. 16 kilometrze, na połączonych ze sobą low ringu oraz multi rigu, które były na tyle śliskie, że większość osób z nich spadała. Niestety, mniej to również nie ominęło, musiałem uznać wyższość przeszkody i nie katować organizmu. Z racji tego nie liczyłem się już w klasyfikacji elite, dotarłem do 19 kilometra i zszedłem z trasy, nie tylko przez ścięgno, ale też przez ochłodzenie ciała.
Bałtowski Runmageddon był ostatnim tegorocznym OCRem z udziałem Tomasza Lipińskiego, w którym startował on jeszcze w trzech innych Runmageddonach (w jednym z nich również zszedł z trasy w trosce o zdrowie) oraz zadebiutował w Spartan Race.
- Można powiedzieć, że tylko pięć biegów, ale były to poważne imprezy i obstawione przez najlepszych zawodników. Przede mną okres roztrenowania i startów w innego typu zmaganiach, już bez przeszkód. W planach mam m.in. udział w wyścigu LoveLas, a do rywalizacji z przeszkodami wrócę już bliżej wiosny przyszłego roku.
Teraz czytane:
Napisz komentarz
Komentarze