Do tragicznego wypadku doszło w środę 29 sierpnia w Wojsławicach. 65-letni mężczyzna pojechał do pobliskiego prywatnego lasu, by wyciągnąć ciągnikiem ściętą brzozę. Pracował przy końcu ulicy Grabowieckiej, niedaleko stadionu. Uczepił brzozę na lince do ciągnika i zaczął ją ciągnąć. Pech chciał, że drzewo zaczepiło o jakiś pień lub korzeń i przeważyło ciągnik, który się przewrócił. Ciągnik był bez kabiny. Kierujący nim mężczyzna spadł z siedzenia i został przygnieciony. Zaczął wzywać pomocy. Usłyszał go mieszkający niedaleko sąsiad.
- Wołał mnie po imieniu. Nigdy tego nie zapomnę - opowiadał po tym zdarzeniu mężczyzna, który przybiegł, by zobaczyć, co się stało. Sam nie mógł w niczym pomóc, więc udał się po dodatkowe wsparcie. Reakcja sąsiadów była bardzo szybka. Jeden z nich przyjechał ciągnikiem, którym postawiono na koła przewrócony pojazd. Niestety, na pomoc było już za późno. Gdy przygniecionego mężczyznę uwolniono z pułapki, nie dawał już znaków życia. Miał zbyt poważne obrażenia. Świadkowie mówią, że ciągnik przygniótł mu klatkę piersiową. Mógł mieć zmiażdżone organy wewnętrzne. Wezwano ratowników, ale akcja reanimacyjna nie dała rezultatu.
Wypadek bardzo poruszył mieszkańców Wojsławic. Wiele osób biorących udział w akcji ratunkowej nie może sobie darować, że nie zdołali uratować sąsiada.
- Nie powinien był sam jechać do lasu. Powinien poczekać na pomoc - mówią z żalem sąsiedzi.
Wspominają, że był to bardzo dobry sąsiad, uczciwy, pracowity i pomocny. Zostawił pogrążoną w żalu żonę i dwóch dorosłych synów.
Policjanci wyjaśniają okoliczności tego zdarzenia i apelują o zachowanie ostrożności przy wykonywaniu wszelkich prac z wykorzystaniem maszyn i urządzeń rolniczych. Pamiętajmy, że czasami wystarczy chwila nieuwagi, aby doszło do nieszczęścia.
Napisz komentarz
Komentarze