Biegli z zakresu pożarnictwa uznali, że do pożaru doszło wskutek zwarcia instalacji elektrycznej w jednym z agregatów chłodzących w ubojni bydła. Ogień przeszedł na znajdujące się w pobliżu zbiorniki z olejem opałowym, dlatego rozmiary zniszczeń były ogromne, natomiast nikt się do tej tragedii nie przyczynił.
Jak pisaliśmy, do zdarzenia tego doszło 2 kwietnia, tuż przed godziną 14. Pracownicy zakładu dostrzegli dym wydobywający się z poddasza ogromnej hali. Zaalarmowali straż pożarną.
- Z pierwszych informacji wynikało, że palą się zbiorniki z olejem opałowym i ogień rozprzestrzenia się na poddasze – mówił wówczas mł. bryg. Waldemar Makarewicz, oficer prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej we Włodawie.
Dyżurny jednostki skierował do akcji dwa zastępy strażaków. Po przybyciu na miejsce dowódca stwierdził jednak, że ogień się rozszalał i nie opanują go dwie ekipy wyposażone w jeden podnośnik. Poprosił dyżurnego o dodatkowe wsparcie oraz drugi podnośnik z jednostki ratowniczo-gaśniczej w Łęcznej, bo bez dużej ilości wody podanej z góry nie uda się stłumić ognia. W kulminacyjnym momencie płomienie gasiło 50 strażaków z 15 ekip.
Akcja gaśnicza trwała ponad sześć godzin. Oprócz budynku spaliło się lub zostało zalane ponad 60 ton mięsa. Straty wyliczono na około 4 mln zł.
Napisz komentarz
Komentarze