Listonosze nie są nieśmiertelni i nie mają cudownych metod na uniknięcie rozprzestrzeniania się wirusów. Boją się tak samo, jak my wszyscy, o zdrowie i życie swoje oraz swoich bliskich. W dodatku spoczywa na nich odpowiedzialność za ludzi, których odwiedzają - często starszych i schorowanych. W dobie, gdy urzędnicy zamknęli się w biurach, listonosze odgrywają rolę pośredników między nimi a petentami. Nie jest to wdzięczna praca.
Pośrednicy między sklepami i urzędami
Jak mówią listonosze, listów prywatnych jest już teraz bardzo mało. Nawet kartek świątecznych niewiele roznoszą. Za to paczek jest coraz więcej. Ludzie, zamiast chodzić do sklepów, zamawiają towary w internecie. Oby tylko za nie płacili przelewem, by listonosz nie musiał wchodzić do domu i liczyć pieniędzy.
Dużo jest też korespondencji urzędowej. Hitem tego sezonu były listy polecone rozsyłane przez sanepid, a dotyczące nałożonej na odbiorcę kwarantanny. Listonosze nie tylko musieli je doręczyć pod wskazany adres, ale również poprosić domownika o pisemne potwierdzenie odbioru.
- Gdy przychodzę do siebie do domu, muszę głęboko odetchnąć. Dopiero wtedy spływa na człowieka stres. Zaczyna się myśleć, czy nie miałem kontaktu z kimś zarażonym. Czy nie przyniosłem wirusa żonie i dzieciom? - mówi jeden z listonoszy pracujących na terenie powiatu chełmskiego.
- Nie wchodzimy do domów, gdzie jest kwarantanna. Musimy jednak wiedzieć, gdzie ona jest. Często informacja o adresach objętych kwarantanną przychodzi do nas z tygodniowym opóźnieniem. Jedni mieszkańcy mówią nam o tym od razu, inni się wstydzą i milczą - dodaje listonosz.
Pracownicy poczty też bywają na kwarantannie. Koledzy po fachu zwykle się o tym dowiadują, podpisując listę. Przy niektórych nazwiskach jest literka "k". To znaczy, że listonosza nie będzie przez co najmniej dwa tygodnie - "trafił pod zły adres".
Zamaskowani z ciężką teczką
Maseczka i rękawiczki oraz środki dezynfekcyjne - tylko to chroni listonosza przed infekcją. Niektórzy mówią, że to aż tyle.
- Na początku epidemii rękawiczki i maseczki sami sobie kupowaliśmy. Teraz rękawiczki i płyn już mamy, ale jednorazową maseczkę dostajemy jedną na tydzień. Żona mi uszyła kilka maseczek z materiału, które zakładam, gdy doręczam pocztę - opowiada listonosz.
Jak reagują ludzie, gdy widzą zamaskowanego listonosza? Starsi ludzie są zaskoczeni i zapewniają, że są zdrowi, że listonosz nie ma się czego bać. Chcą go częstować herbatą, zapraszają na pogaduszki do domu.
- Odpowiadam, że to nie o mnie chodzi, że maseczkę zakładam dla nich, żeby ich czymś nie zarazić.
Inni wykazują się ostrożnością. Zapraszają listonosza do domu, ale sami zakładają maseczki i rękawiczki. Jeszcze inni odbierają pieniądze w drzwiach, bo tak jest bezpieczniej.
Wybory? Nie wiem, o co chodzi...
- Żyjemy każdym dniem, nie odbiegamy aż tak daleko - mówią listonosze. Nie wiedzą, na czym ich praca w czasie wyborów prezydenckich miałaby polegać. Jeśli karty do głosowania będą roznoszone, jak przesyłki sądowe, to będzie wymagało oglądania i dotykania dowodów osobistych, zbierania podpisów. To idealne warunki do rozprzestrzenienia wszelkich wirusów.
- To bez sensu, gdy mamy tablety z GPS-em. W każdej chwili można sprawdzić, gdzie się znajdowaliśmy i kiedy paczka została doręczona. Przy zwykłej przesyłce wystarczy podać cztery ostatnie cyfry z dokumentu tożsamości. Podpis nie jest wymagany - komentuje listonosz.
Gdyby nawet wymagano od listonoszy tylko zostawienia karty do głosowania w skrzynce pocztowej, to nie wszyscy na wsiach je mają. Czasem, żeby dostać list do skrzynki pocztowej, listonosz musi wejść na podwórko i na ganek oraz minąć psa.
- Urzędnicy w gminach, lekarze w przychodniach, wszyscy siedzą w zamkniętych gabinetach, jak za barykadą. Na nas czekają w domach starsi ludzie, którzy nie mają z kim pogadać. Nie wiemy, czy czegoś poza pocztą im nie zaniesiemy. Potem będziemy mieli to na sumieniu - obawiają się listonosze.
Nowi nie garną się do zawodu
Jeszcze zanim ktokolwiek słyszał o koronawirusie, nowych listonoszy do pracy nie było zbyt wielu. Na około 10 rozpoczynających swoją przygodę z pocztą, zostawał jeden. Tak szacują pracownicy różnych oddziałów Poczty Polskiej. Ich zdaniem, obecnie już niemal nikt na ogłoszenia o pracę nie odpowiada.
- Od znajomego słyszałem taki wierszyk: "Tu leży pocztowiec ubogi, który wyciągnął nogi". Młodzi ludzie szybko z pracy rezygnują, gdy dowiadują się o planach sprzedażowych i limitach. Praca listonosza to nie tylko roznoszenie paczek i listów, ale też sprzedaż zniczy, kartek świątecznych, batoników, proszków... - wylicza jeden z listonoszy. - Latem te batony sami zjadamy, bo topią się w samochodzie.
W związku z nadzwyczajnym obłożeniem pracą listonosze otrzymali premie - 700 zł brutto na dwa miesiące. Jak sami mówią, pieniądze trafiły jednak tylko do tych, którzy przepracowali wszystkie dni robocze. Kto był na zwolnieniu, zasiłku albo urlopie, dostał proporcjonalnie mniej albo wcale.
Adresat już nie czeka na listonosza
Dawniej na wsi listonosz był traktowany jak dobry przyjaciel. Przynosił paczkę, rentę i dobre wieści z gminy. Czasem usiadł, poplotkował.
- Dziś listonosz to intruz. Najlepiej by było, żeby nie przychodził - mówi jedna z listonoszek.
- Nie jest lekko, bo każdy się boi, ale to moja praca, którą bardzo lubię. Środki ochrony są dostępne, jak wszędzie, ale czy to wystarczy... - dodaje.
Od dnia ogłoszenia epidemii ludzie zaczęli żyć w zamknięciu. Mają dystans do wszystkich obcych. Rzadko wychodzą.
- W oku się kręci łza, gdy przejeżdżam przez rejon, jakby wieś wymarła.
- Polnymi drogami jeździmy już tylko my, listonosze. Za to nie ma problemu z zaparkowaniem samochodu, nawet w podmiejskich miejscowościach. Zwykle na parkingu ktoś wjeżdżał, ktoś inny wyjeżdżał. Teraz ruch na ulicach jest dużo mniejszy - opowiadają.
Napisz komentarz
Komentarze