Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Stachniuk Super Optyk - Black Week
Reklama

Pracują, choć ryzykują

Ekspedientki i właściciele małych sklepików, którzy niejednokrotnie sami stoją przy ladzie, nie mogą w dobie koronawirusa zamknąć się w domu i pracować zdalnie. - Jesteśmy na pierwszej linii, ryzykujemy, ale co mamy robić, przecież trzeba jakoś żyć... - mówi pani Monika, pracownica jednego z większych marketów w regionie. - Codziennie, gdy wracam do domu z pracy, kąpię się, dezynfekuję. Ręce już mi popękały od chemii. I drżę o zdrowie, nie tylko swoje, ale też bliskich.
Pracują, choć ryzykują

Pani Monika potwierdza, że supermarkety wdrożyły konieczne obostrzenia, by zmniejszyć ryzyko zarażenia. - Siedzimy przy kasach oddzielone od klientów płytami, mamy rękawiczki, płyny do dezynfekcji i chusteczki, pracujemy na zmiany, ograniczona została liczba klientów sklepie, ale czy to nas ochroni, nie wiemy? Zdarza się, że np. jakiś starszy pan się zapomni albo gorzej słyszy i staje za blisko. Niektórzy jeszcze nie zawsze pamiętają o rękawiczkach...

- Jasne, że się boję, więc bardzo uważam, ale nie wyobrażam sobie, jak mam teraz siedzieć kilka godzin za ladą czy przy kasie w maseczce, bo podejrzewam, że będę od czwartku też musiała ją nosić - mówi pani Aneta z małego sklepiku spożywczego w Chełmie. - Po kilku minutach źle mi w niej oddychać. Najlepiej byłoby wziąć wolne i siedzieć w domu, ale przecież muszę zarabiać, tym bardziej że sama wychowuję dwójkę dzieci.

Anna Orzechowska, właścicielka sklepu Smaczek u Ani, mimo epidemii, też nie zamierza się poddać i zamykać sklepu. Cały czas stoi za ladą razem ze swoimi pracownicami.

- Nie wyobrażam sobie życia bez pracy. Od lat sprzedaję ludziom pyszne wędliny i świeże mięso i nadal mam zamiar to robić. Chyba że rząd wyda odgórną decyzję o zamknięciu sklepów. Uważam jednak, że byłoby to dla nas handlowców krzywdzące. Przecież musimy zarabiać na życie. Wolę ryzykować zarażeniem się wirusem, stojąc przy kasie, niż siedzieć w domu i zastanawiać się, co włożyć do garnka, żeby dać jeść dzieciom. Poza tym uważam, że informacje, które krążą wokół nas na temat tej epidemii, są mocno przesadzone. Wprowadzają niepotrzebną panikę. Ludzie boją się wychodzić z domu, iść do sklepu, patrzą na siebie podejrzliwie. Jednego dnia robią wielkie zapasy i zapełniają zamrażarki, drugiego omijają sklep z daleka...

Mieszane uczucia ma także Katarzyna Moroz, właścicielka sklepu obuwniczego w centrum Chełma:

- Na początku, gdy wybuchła epidemia, spanikowałam i nawet zamknęłam na jakiś czas sklep. Potem trochę ochłonęłam i uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie siedzieć w domu i zastawiać się, co będzie dalej. Każdego dnia mam nadzieję, że odwiedzą mnie moje wierne klientki. Czekam z towarem, który powinnam sprzedać, by nie zamykać biznesu. Wiem, że to ciężki moment nie tylko dla mnie. Po nieudanej handlowo zimie, której praktycznie prawie nie było, więc i buty zimowe się nie sprzedawały, nastała tragiczna wiosna. Nie wiem, czego bardziej się obawiać – wirusa czy bankructwa...? Na razie nie poddaję się, odkażam sklep i próbuję coś sprzedać, choć klientów brak.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

św.Łukasz 18.04.2020 20:46
pani ze zdjęcia pracować nie musi i niech n ie narzeka że ma bidę hahaha

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama