Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Stachniuk Super Optyk - Black Week
Reklama baner reklamowy

Trochę nielegalnie, bo bez maseczek i z tańcami

Karolina i Łukasz wzięli ślub 25 kwietnia, w środku pandemii koronawirusa, w kościele w małym kościele poza miastem. Nie chcieli przekładać uroczystości, na którą tak długo czekali.
Trochę nielegalnie, bo bez maseczek i z tańcami

- Kiedy w Polsce wprowadzono pierwsze obostrzenia związane z rozprzestrzenianiem się koronawirusa, tak naprawdę nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co nas czeka i jakie będziemy mieć wesele – mówi Łukasz. - Wydawało się nam, że do ślubu jest jeszcze sporo czasu, więc wszystko za tydzień, dwa, góra trzy wróci do normy. Nigdy przecież z czymś podobnym  nie mieliśmy do czynienia...

Ale niestety zaczęło przybywać zarażonych, wprowadzano kolejne obostrzenia.

- W końcu zaczęliśmy się na poważnie zastanawiać, co z weselem, czy w ogóle się odbędzie, bo w Polsce zamknięto przecież lokale gastronomiczne. Później było jeszcze gorzej, ograniczono liczbę osób w kościele do 50, a później do pięciu. A my przecież zaprosiliśmy ok. 190 osób... - opowiada Karolina. - Zupełnie nie wiedzieliśmy, co zrobić. Stwierdziliśmy, że nie będziemy przecież "ciągnąć zapałek", kto ma być na naszym ślubie, a kto nie. Nie chcieliśmy przekładać terminu, bo wszystko było już dograne: lokal, który zamówiliśmy 1,5 roku temu, kamerzysta, zespół, suknia i garnitur, obrączki z grawerką. Doszliśmy do wniosku, że robimy to przecież dla siebie...

W końcu pogodzili się z myślą, że na ślubie będą jedynie świadkowie.

- Z kamerzysty zrezygnowaliśmy, bo nie było sensu płacić tak dużych pieniędzy. Nie mielibyśmy i tak filmu z wesela. Dogadaliśmy się, że zaliczkę wykorzystamy w przyszłości, gdy zdecydujemy się na sesję plenerową. Jeśli chodzi o lokal, zaliczka zostanie zwrócona, kiedy tylko wszystko wróci do normalności i firma zacznie funkcjonować – mówi Łukasz.

Tuż przed ich ślubem na szczęście poluzowano nieco obostrzenia. Okazało się, że w ceremonii w kościele może być więcej osób.

- Ucieszyliśmy się, że przynajmniej nasza najbliższa rodzina będzie mogła wejść do świątyni, oczywiście zachowując wszelkie środki ostrożności. Wszyscy, oprócz obsługi kościoła, musieli być w maseczkach. Udało się nam jakimś cudem przekonać księdza, że para młoda i świadkowie nie będą zakłądać maseczek. Przecież to absurd, żeby brać ślub w maseczkach, tym bardziej, że później wracamy do domu i śpimy w jednym łóżku. – dodaje Łukasz. - Ksiądz, odprawiając mszę, podszedł do sytuacji na tzw. luzie. Sam wiedział, że ślub w takich okolicznościach nie jest dla nas czymś normalnym. Próbował nawet żartować, by rozładować atmosferę. My stwierdziliśmy, że widocznie tak miało być i że jedno jest pewne - zapamiętamy ten moment do końca życia.

Karolina i Łukasz nie spędzili tego wyjątkowego dnia sami. W domu spotkali się z najbliższą rodziną.

- W jednym pokoju zorganizowaliśmy poczęstunek. Jak na normalnym weselu jedzenia było pod dostatkiem. Na zabudowanym tarasie udało się zrobić małą salę do tańców. I świetnie się bawiliśmy. Jeden z członków rodziny zadbał o oprawę muzyczną, łącznie z pierwszym tańcem. Przygotował nawet oczepiny – dodaje świeżo upieczony małżonek.

Z powodu zarazy i restrykcji na pewno wyszło inaczej. Nie było z pompą, nie było hucznie, ale tak naprawdę niczego nie brakowało.

- Może nie był to taki dzień, jaki sobie wymarzyliśmy, dzień, na jaki czeka każda panna młoda, ale mimo wszystko był szczęśliwy – dodaje Karolina.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklamareklama Bon Ton
Reklama
Reklama
Reklama