Swoje niezadowolenie grupa mieszkańców Buśna wyrażała do tej pory wielokrotnie i w różnej formie, a ostatnio, najdobitniej, podczas spotkania, któremu przyglądało się również oko kamery Telewizji Polskiej. I po raz kolejny powołali się na te same argumenty, co do tej pory.
Ich zdaniem funkcjonowanie zakładu wiązać się będzie z uciążliwym zapachem czy wręcz odorem, a codzienne życie mieszkańców miejscowości stanie się wręcz nie do zniesienia. Dlaczego? Za ten stan rzeczy odpowiadać ma przede wszystkim system składowania surowego, choć wstępnie osuszonego, osadu ściekowego, z którego produkowany będzie następnie nawóz. Zdaniem mieszkańców inwestor, czyli spółka Agrocal z Lublina, nie będzie go magazynowała na zamkniętej hali, ale pod wiatą. Twierdzą tak, chociaż inwestor oraz władze gminy wielokrotnie zapewniali, że również ta uwaga znalazła swoje odzwierciedlenie w zatwierdzonej dokumentacji projektowej.
W tej chwili inwestor oraz władze gminy będą się musieli ustosunkować do pism z kolegium, chociaż Jerzy Dyś, prezes spółki, dziwi się, dlaczego mieszkańcy uważają jego działania za nietransparentne. Jego zdaniem cały proces został przeprowadzony zgodnie z literą prawa i z uwzględnieniem próśb niezadowolonych mieszkańców.
- Należy pamiętać o tym, że wszystkie warunki, jakie zostały na nas nałożone w toku całego postępowania, spełniliśmy. Decyzja gminy została przecież poprzedzona opiniami wydanymi przez Wody Polskie, Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska oraz Inspektora Sanitarnego. Odnieśliśmy się też do uwag mieszkańców, którzy sugerowali, że cała linia produkcyjna powinna zostać zorganizowana w zamkniętej przestrzeni. Zaakceptowaliśmy to i zapewniam, że wszystko zostanie zorganizowane tak, jak należy. Mam nadzieję, że kolegium utrzyma decyzję gminy w mocy – mówił nam po listopadowym potkaniu prezes Dyś.
Zdaniem Grzegorza Zarka, jednego z protestujących przeciwko uruchomieniu zakładu, inwestor uwzględnił postulaty, ale tylko częściowo i nie do końca tak, jak by sobie to wyobrażali. Mówi, że surowy osad miał być składowany, zgodnie z deklaracjami, w szczelnie zamkniętej hali, a tymczasem wiadomo, że będzie składowany, najprawdopodobniej, pod wiatą.
- Te dwa typy budowli dzieli jednak zasadnicza różnica. Obawiamy się przykrego zapachu, który rozniesie się po całej naszej miejscowości. Obawiamy się też tego, że firma okaże się nierzetelna i wszystkie deklaracje pozostaną jedynie deklaracjami. Weryfikowaliśmy jej działalność i okazuje się, że inne oddziały wzbudziły wśród lokalnego społeczeństwa spory opór. Ludzie protestują. Mówi się o tym, że jedynym odpadem będą skropliny, które będą składowane w zamkniętych pojemnikach. A jak będzie później? Nie da się tego skontrolować na zamkniętym terenie – obawia się pan Grzegorz.
Podczas ostatniej sesji wójt Henryk Maruszewski zauważył, że kolegium może wydać zasadniczo trzy decyzje – podtrzymać stanowisko gminy, uchylić je lub odesłać dokumentację do ponownego rozparzenia.
- Jeżeli organ poprosi nas o ponowne rozpatrzenie sprawy, to biorę pod uwagę możliwość zaangażowania w proces niezależnego specjalisty, który będzie w stanie raz jeszcze wszystko przeanalizować i stwierdzić, czy istotnie proces produkcyjny nie będzie uciążliwy. Nie widzę innej możliwości. Wielokrotnie mówiłem o tym, że każda decyzja dotycząca decyzji środowiskowych będzie w pewnym sensie zła, będzie niosła ze sobą negatywne skutki. Pewne jest to, że tego typu inwestycja jest naszej gminie po prostu potrzebna. Z drugiej jednak strony jej funkcjonowanie nie może być uciążliwe dla naszych mieszkańców – podkreślał podczas sesji wójt Maruszewski.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze