Jak ustalili śledczy, mężczyzna zamordował swą ukochaną, a na jej ciele ułożył 18 białych róż i jedną czerwoną. Potem podciął sobie żyły i wyskoczył z okna na trzecim piętrze. Przeżył, ale grozi mu do 25 lat pozbawienia wolności albo nawet dożywocie.
Dramat, jaki rozegrał się w bloku przy ul. Mickiewicza, był już szeroko opisywany przez media. Tragedia z pozoru zwyczajnej rodziny wstrząsnęła mieszkańcami Chełma. Ci, którzy ich znali, zszokowani nie dowierzali, że trudny związek może mieć aż tak makabryczny finał.
Jak pisaliśmy, dramat rozegrał się 7 lipca ub.r. około godziny 18. Ofiarą była 42-letnia pielęgniarka zatrudniona w chełmskim Zakładzie Karnym. Jej mąż, inżynier budowlany, nie mógł się pogodzić z tym, że nie chciała już go kochać...
Tego dnia zaatakował ją i wbił jej nóż w brzuch. Kobieta wykrwawiła się przed przyjazdem karetki pogotowia. Po zadaniu śmiertelnego ciosu mężczyzna wyszedł jeszcze do pobliskiej kwiaciarni kupić bukiet. Po chwili wrócił do mieszkania i położył 18 białych róż i 1 czerwoną na leżącej w kałuży krwi żonie. Miał być to symbol ich 19-letniego związku. Niedługo potem 43-latek próbował popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły w okolicy nadgarstka. I jakby tego było mało, na koniec wyskoczył z okna. Z poważnymi obrażeniami - połamanymi nogami, złamaną ręką, miednicą oraz kręgosłupem trafił do szpitala. Do tej pory nie wrócił do zdrowia. Porusza się na wózku, zbyt długo nie wytrzymuje w pozycji siedzącej.
Podejrzany 43-latek do zarzucanych mu czynów się nie przyznaje. Śledczy jednak od początku nie mają wątpliwości co do jego winy. W ubiegłym tygodniu chełmska prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia.
Pisaliśmy o tym TUTAJ.
Zobacz też: Uważaj na zboczeńca!
Napisz komentarz
Komentarze