- Mamy sygnały od wędkarzy, że dzieje się coś niepokojącego z rybami. Odcięliśmy więc dopływ wody do zbiornika - mówi Mirosław Mysiak, dyrektor wydziału rolnictwa, ochrony środowiska i obrony cywilnej UG Chełm. - Być może mamy powtórkę sprzed dwóch lat, kiedy doszło do podobnej sytuacji. Badania wody i padłych ryb wówczas nic szczególnego nie wykazały - przypomina.
Dwa lata temu ryby również zdychały w okresie wiosennym, gdy na polach trwały prace chemizacyjne. Podejrzewano wówczas, że skażona woda z płukania opryskiwaczy mogła spłynąć do zalewu. Dowodów na to nie znaleziono. Jak podano oficjalnie, po długim okresie zimnej wiosny ryby w zbiorniku były tak wyczerpane i osłabione, że pokonała je infekcja bakteryjna połączona z atakiem nielicznych pasożytów zewnętrznych. Badania laboratoryjne nie wykazały żadnego skażenia wody. W tym roku zimnej wiosny nie było.
- Niedawno też były wpuszczane nowe ryby do zalewu i to też mogłoby być przyczyną ich śnięcia. Gdyby jednak pojawiła się jakaś choroba, to byłaby w innych zbiornikach należących do naszej gminy, a tam nic podobnego się nie dzieje - dodaje Mysiak.
Wędkarze zaalarmowali Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Lublinie, który pobrał próbki wody do badań.
- Pojechaliśmy nad zalew niezwłocznie po tym, jak otrzymaliśmy zawiadomienie z Polskiego Związku Wędkarzy. Nasz inspektorat obecnie nie przeprowadza kontroli w terenie, ale uznaliśmy, że to sytuacja wyjątkowa. Jak nam przekazano, już od piątku, 24 marca, pojawiły się u ryb niepokojące objawy. W poniedziałek sytuacja się pogorszyła - mówi Andrzej Wereszczyński, kierownik chełmskiego oddziału Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Lublinie.
Wyniki badań mogą być znane najwcześniej w poniedziałek, po weekendzie majowym. Na razie specjaliści mogą jedynie spekulować, co tak naprawdę doprowadziło do katastrofy. Prawdopodobnie było to celowe działanie człowieka.
- Niepokojące jest to, że padły ryby różnych gatunków tj. karpie, szczupaki, sumy i leszcze. Trudno podejrzewać, że wszystkie gatunki zdziesiątkowała jedna choroba. Inne ryby, które jeszcze żyją, pływają oszołomione blisko powierzchni wody. Nie widać na ich ciele żadnych plam, które wskazywałyby na chorobę zakaźną - dodaje Wereszczyński.
Wyniki badań poziomu zawartości tlenu w wodzie okazały się zadowalające - 12-13 mg/l. Z pewnością nie doszło więc do przyduchy.
- Do zbiornika wodnego mogą spłynąć nawozy z pól, ale nie było deszczu. Czy to możliwe, że ktoś by wypłukał w wodzie zbiornik po opryskach? - zastanawia się Wereszczyński.
Jeśli tak było, to sprawca powinien ponieść koszty zarybienia zalewu. Wędkarze zebrali z powierzchni wody ponad 540 kilogramów padłych ryb. Plażę też sprzątali pracownicy Urzędu Gminy Chełm. Zalew w Żółtańcach jest jednym z najintensywniej zarybianych przez PZW. Rocznie trafia tam ok. tony narybku i małych ryb. Przed rokiem, gdy doszło do podobnej katastrofy, wyławiano tam zdechłe medalowe okazy okoni i karpi.
- Wtedy padłe ryby zawieźliśmy do badań w instytucie Puławach. Nic one nie wykazały, bo środki chemiczne z oprysków i nawozów bardzo szybko neutralizują się w wodzie - mówi Krzysztof Daniłów, dyrektor biura okręgu PZW Chełm.
Specjaliści z instytutu zalecali wówczas, by wiosną w okresie topnienia śniegów zamykać dopływ wody do zalewu. W tym roku śniegu nie było, a i tak najprawdopodobniej coś szkodliwego dostało się do wody.
Chełmski okręg PZW rozmawia z Urzędem Gminy Chełm, by wspólnie wystąpić do rolników z terenu gminy z akcją informacyjną i ich uświadomić, jakie szkody mogą wyrządzić źle wykonane opryski, bez zachowania zasad bezpieczeństwa.
Wędkarze nie do końca wierzą w wersję, że ryby padły z powodu zatrucia wody. Niektórzy uważają, że jednak to choroba ryb - pleśniawka.
- Po tym wszystkim będziemy wapnowali wodę, bo to zawsze odbywa się z korzyścią dla pH wody - zapewnia Daniłów. Na razie nie ma decyzji o zleceniu instytutowi w Puławach badania padłych ryb. Zdaniem PZW, nic one nie wykażą.
Napisz komentarz
Komentarze