Nic nie wskazywało na to, że Michał będzie miał aż takie problemy ze zdrowiem. Był co prawda chory, ale wydawało się, że poza anginą nic mu nie dolega. Trochę się skarżył, że ma objawy grypopodobne. W domu nagle upadł, dostał drgawek, po czym przestał oddychać i zaczął sinieć.
- Przybiegł mąż. Syn już nie oddychał, a jego serce nie biło. Położyliśmy go na plecy i zaczęliśmy reanimację. To był odruch. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy. Mąż uciskał mu klatkę. W tym czasie bratowa zadzwoniła po pogotowie. Po trzynastu minutach byli już ratownicy. Potem dojechała jeszcze druga karetka z lekarzem - opowiada mama Michała Ewa Kotowoda.
Zdarzenie to miało miejsce w sobotę, 8 stycznia, ok. godz. 8.30. Jeszcze, gdy Michał był w domu ratująca go ekipa karetki, by pobudzić serce, trzykrotnie użyła elektrowstrząsów. Dla rodziny było to traumatyczne przeżycie. W szpitalu z synem byli tylko przez chwilę. Potem z duszą na ramieniu czekali w domu na telefon i informacje, że serce bije, a Michał samodzielnie oddycha.
- Przez całą sobotę syn był w stanie krytycznym. Lekarze z oddziału kardiologicznego wprowadzili go w śpiączkę farmakologiczną, by wykonać koronografię. Wybudził się dopiero w nocy - mówi pani Ewa.
Trudno powiedzieć, czemu doszło do zatrzymania serca. Lekarze stwierdzili, że ten młody mężczyzna miał zapalenie mięśnia sercowego. Podejrzewają, że to w związku z powikłaniami pocovidowymi. Michał miał koronawirusa w listopadzie ubiegłego roku. Ciężko go przechodził. Nie szczepił się wcześniej.
- Syn uważał, że jest zdrowy i ma jeszcze czas. Zwlekał ze szczepieniem - mówi jego mama. - Żyje dzięki temu, że tak fachowo zajęli się nim lekarze z oddziału kardiologicznego naszego chełmskiego szpitala. Miał też bardzo dobrą opiekę pielęgniarską. Jestem za to wdzięczna - dodaje.
Michał dostał drugie życie od swoich rodziców. Pierwsze minuty od zatrzymania serca były najważniejsze.
- Nie wiem, co by było, gdybyśmy spanikowali i bali się go ratować. Mąż nie był pewien, czy wie, jak to robić. Kazałam uciskać - przyznaje pani Ewa.
To była pierwsza ich reanimacja w życiu. Nigdy się tego nie uczyli. Przeprowadzili ją z pomocą dyspozytora pogotowia, który udzielał wskazówek.
- Na początku dostał dwa oddechy, a później kazano nam już tylko uciskać klatkę piersiową - wspomina pani Ewa.
Pierwsze dni po odzyskaniu świadomości były dla Michała bardzo trudne. Nie do końca wiedział, co się z nim stało. Stracił pamięć krótkotrwałą. Zapominał, gdzie jest i co ktoś mu przed chwilą powiedział. Po kilku dniach wszystko jednak wróciło do normy. Niedawno wyszedł ze szpitala. Było to możliwe dzięki temu, że ze szpitala wypożyczono mu kamizelkę defibrylującą, która stale monitoruje czynności serca. Jeśli znowu coś niepokojącego zacznie się dziać, kamizelka to zasygnalizuje. A w sytuacji ponownego zatrzymania krążenia, może uratować życie przy pomocy elektrowstrząsów.
Jeśli ktoś liczył na opowieści o przeżyciach, gdy Michał był po "drugiej stronie", niestety się zawiedzie. Nie wrócił z żadną mrożącą w żyłach opowieścią o życiu w zaświatach.
- Wiem, że dostałem drugie życie i bardzo się cieszę z tego powodu. Niestety, nic nie pamiętam z tamtego okresu, gdy byłem nieprzytomny - mówi Michał.
Gdyby nie był od razu reanimowany, mogłoby dojść do uszkodzenia mózgu. Zmiany mogłyby być nieodwracalne. Nawet teraz nie może jeszcze w domu zostawać sam na wypadek, gdyby miało się to powtórzyć. Nadal ma arytmię serca, ale żyje i z każdym dniem czuje się coraz lepiej.
Czytaj także: Podwyżki ciepła dobijają mieszkańców
Napisz komentarz
Komentarze