Najpierw ustalano, kto i w jakim stopniu zawinił. Potem był spór o pieniądze. Długi i zacięty, trwał wiele miesięcy, chodziło bowiem o milionową sumę.
Ścigamy go!
28 stycznia 2001 roku na Lubelszczyźnie powiało jakby przedwiośniem. Świeciło słońce, temperatura wynosiła kilka stopni powyżej zera, śnieg nie padał i leżał tylko w najbardziej zacienionych miejscach.
Dwaj funkcjonariusze Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Powiatowej Policji w Świdniku patrolowali odcinek trasy z Lublina do Chełma. Radiowóz stał przed miejscowością Piaski. Policjanci przy pomocy radaru kontrolowali prędkość przejeżdżających samochodów. Ten dzień zapamiętają zapewne do końca życia.
Około godziny dziewiątej zauważyli jadącą od Lublina bordową skodę octavię na czeskich numerach rejestracyjnych. Auto poruszało się bardzo szybko, wręcz pędziło. Urządzenie radarowe wykazało, że kierowca skody jechał z prędkością co najmniej 140-150 kilometrów na godzinę, czyli o wiele szybciej niż pozwalały przepisy na tym odcinku drogi.
Skodę prowadził młody mężczyzna, na fotelu obok siedziała kobieta. Kierowca nie zareagował na uniesiony przez policjantów lizak, nakazujący zatrzymanie się do kontroli. Jeszcze bardziej przyspieszył.
- Ścigamy go! - zdecydował dowódca patrolu, starszy sierżant Cezary A.
Policjanci włączyli syrenę i ruszyli za skodą oznakowanym volkswagenem vento.
Ci, którzy tego dnia podróżowali wspomnianą trasą, byli świadkami scen rodem z filmu akcji. Kierowca auta na czeskich numerach rejestracyjnych wcale nie wystraszył się pościgu. Nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować z ucieczki. Gnał na złamanie karku, nieprawidłowo wyprzedzał jadące przed nim samochody. Policyjny volkswagen ledwie mógł za nim nadążyć.
Szamotanina i strzały
Funkcjonariusze powiadomili o zdarzeniu komendę w Świdniku i Chełmie. Nie wiadomo było, kto podróżował skodą. Podejrzewano, że to jakiś groźny przestępca i brano pod uwagę możliwość zastosowania szczególnych środków bezpieczeństwa, między innymi blokady drogi.
Dalszy ciąg incydentu także budził skojarzenia z filmem sensacyjnym. Szaleńczy rajd zakończył się w miejscowości Chojno Nowe pod Chełmem. Nie dlatego, że kierowca skody zatrzymał się i poddał kontroli drogowej. Z przeciwka jechała ciężarówka, która wyprzedzała inny pojazd. Uciekinier musiał więc zwolnić, aby uniknąć czołowego zderzenia. Policja wykorzystała tę chwilę i błyskawicznie zablokowała mu dalszą jazdę.
Według zeznań złożonych przez policjantów, gdy sierżant Grzegorz M. podszedł do skody z zamiarem wylegitymowania kierowcy i uzyskania wyjaśnienia, dlaczego uciekał przed policją, tamten zareagował bardzo agresywnie. Pokrzykując w obcym języku, wyskoczył z auta i rzucił się z pięściami na sierżanta M. Policjant sięgnął po broń, ale nawet widok pistoletu nie ostudził zapalczywości obcokrajowca.
Przyskoczył do funkcjonariusza i rzucił się na niego. Podciął mu nogi, przewrócił na ziemię. Zaczęli się szamotać. W pewnym momencie padły jeden po drugim dwa strzały. Pierwsza kula otarła się o nogę policjanta, przeszywając nogawkę jego spodni. Druga ugodziła kierowcę skody w głowę.
Mężczyzna upadł bez czucia, policjanci wezwali karetkę pogotowia, ale nic się nie dało zrobić. Cudzoziemiec po chwili zmarł na miejscu na skutek postrzału.
Kobieta w ósmym miesiącu ciąży
Wkrótce w miejscu zdarzenia pojawili się funkcjonariusze kryminalno-dochodzeniowi i kilku prokuratorów. Wyglądało na to, że sprawa, choć zakończyła się tragicznie, szybko zostanie wyjaśniona. Policjant z drogówki, wykonując swoje obowiązki, użył broni palnej w sytuacji zagrożenia życia.
- Kierowca nie zastosował się do poleceń i zaczął uciekać – informował podinspektor Henryk Czerwiński, ówczesny rzecznik komendanta wojewódzkiego policji. To, co wydarzyło się później, było do pewnego stopnia konsekwencją zachowania prowadzącego skodę. Przed policją się nie ucieka i nie napada na nią.
Jednakże dochodzenie przybrało inny obrót. Kierowcą auta, które uciekało przed radiowozem policyjnym, był 25-letni Igor B., obywatel Ukrainy. Podróżowała z nim żona, Olena. Kobieta była w ósmym miesiącu ciąży.
Podczas przesłuchania zeznała, że wraz z mężem wracali z Czech (gdzie pracowali) na Ukrainę. Po minięciu Lublina poczuła silne skurcze i bóle dolnych partii ciała. Mogły one zwiastować wcześniejszy poród. Oboje wystraszyli się i zdecydowali się jechać do szpitala w Chełmie.
- Byłam taka obolała i roztrzęsiona, że nie zauważyłam stojącego na poboczu radiowozu ani policjantów wzywających nas do zatrzymania – powiedziała kobieta. - Być może i mój mąż nie od razu ich zobaczył, ponieważ także był bardzo zdenerwowany. Uznaliśmy, że najważniejsze jest nasze dziecko, więc za wszelką cenę postanowiliśmy dotrzeć do szpitala. Nie spodziewaliśmy się, że policja będzie nas ścigać i zajeżdżać drogę.
Ukrainka twierdziła, że jej mąż nie zaatakował policjanta. Wysiadł z auta, żeby wyjaśnić mu sytuację. To Grzegorz M. - utrzymywała - zachowywał się agresywnie, zbliżając się, wyciągnął pistolet, szarpał jej męża.
- W tej szamotaninie pistolet nagle wypalił. Nie potrafię powiedzieć, czy był to celowy strzał, czy też nastąpiło przypadkowe naciśnięcie spustu - mówiła.
Interweniował ambasador
Kobieta po tragicznych wydarzeniach na drodze trafiła do szpitala w Chełmie. Była w szoku, który spowodowała u niej śmierć męża. Nie stwierdzono natomiast żadnych powikłań ciążowych. Ogólnie oceniono jej stan zdrowia jako dobry. Po kilku dniach opuściła szpital.
W dwa dni po dramacie na drodze pod Chełmem Ambasada Ukrainy w Polsce skierowała do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych notę protestacyjną, w której stwierdzono, że "policjant na oczach ciężarnej kobiety bez powodu zastrzelił jej męża". Sprawą osobiście zainteresował się ówczesny ambasador Ukrainy w Polsce, Dmytro Pawłyczko. Polska strona, w osobach prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Jerzego Buzka złożyła na ręce ambasadora wyrazy ubolewania.
Żądając szybkiego wyjaśnienia okoliczności tragedii, strona ukraińska zaznaczyła, że "Igor B. nie czynił żadnego oporu i swoimi działaniami w żaden sposób nie prowokował policjantów, a mimo to jeden z policjantów z samochodu patrolowego z pistoletem w ręku podbiegł do samochodu Igora B., siłą wyciągnął go, powalił na ziemię, wykręcając mu przy tym ręce, przyłożył do jego głowy pistolet i wystrzelił".
Było to ni mniej, ni więcej, oskarżenie policjanta o brutalne zabójstwo. Atmosferę podgrzewały ukraińskie media, po obu stronach pojawiły się wydźwięki nacjonalistyczne. Prokuratura w Chełmie wnikliwie, przez wiele miesięcy badała sprawę. Śledztwo nie potwierdziło zarzutów, stawianych przez ukraińską ambasadę. Aczkolwiek uznano, że Grzegorz M. powinien ponieść odpowiedzialność za nieumyślne spowodowanie śmierci Igora B. Natomiast jego przełożony, Cezary A. został oskarżony o niedostateczny nadzór nad podwładnym, w wyniku czego doszło do tragedii.
Dziwne postępowanie małżonków
Proces w tej sprawie w Sądzie Okręgowym w Lublinie toczył się przez blisko dwa lata. Oskarżeni policjanci nie przyznawali się do winy. W swoich wyjaśnieniach zaznaczyli, że nie mają sobie nic do zarzucenia, tylko wykonywali swoje zawodowe obowiązki. Uważali, że zareagowali prawidłowo na zaistniałą sytuację. Zginął człowiek i to jest wielka tragedia, jednak mężczyzna ten sam się poniekąd do tego przyczynił.
- Gdyby Igor B. zatrzymał się na wezwanie i nie uciekał tak szaleńczo, stwarzając zagrożenie na drodze, do tej tragedii by nie doszło. Zachowanie kierowcy skody w pełni uzasadniało podjęte przez nas środki i czynności - mówili przed sądem.
Zachowanie Igora B. jak również jego żony w trakcie zdarzenia rzeczywiście było bardzo dziwne. Można przyjąć, że oboje byli w stresie związanym z ciążą kobiety i bólami poprzedzającymi poród. Z tego powodu mogli postępować nieracjonalnie, uciekając przed policją. Jednak nerwy nie tłumaczą wszystkiego.
W wyjaśnienia Oleny B., że chcieli szybko dotrzeć do szpitala, można wierzyć, albo nie wierzyć. Warto zwrócić uwagę, że skoro kobieta nagle poczuła się źle na drodze kilka czy kilkanaście kilometrów za Lublinem, to przecież mogli, zamiast pędzić do Chełma, zawrócić i udać się do któregoś ze szpitali lubelskich. Byłoby znacznie bliżej. Ewentualnie mogli skręcić z drogi E-372 do Świdnika, gdzie także jest szpital z oddziałem położniczym. Obu miast nie sposób nie zauważyć. Trudno też przypuszczać, aby para dorosłych ludzi mogła nie brać tego pod uwagę.
Wreszcie, gdyby tak bardzo - jak twierdziła kobieta - zależało im na dziecku, które w sobie nosiła, nie pędziliby ponad 150 kilometrów na godzinę i nie wyprzedzali na trzeciego. Kilkakrotnie w trakcie tej jazdy tylko szczęśliwym zrządzeniem losu nie doszło do zderzenia z innymi pojazdami.
Tych wątpliwości nie wyjaśnił proces. Sąd zaznaczył, że oskarżeni policjanci zostali sprowokowani przez Igora B., jednakże uznano, że zachowanie Ukraińca po zatrzymaniu na drodze nie usprawiedliwiało użycia w stosunku do niego broni palnej.
Grzegorz M. został skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Przez pięć lat miał zakaz pracy w policji. Oprócz tego zasądzono od niego na rzecz żony zastrzelonego mężczyzny 4 tysiące zł. Natomiast Cezary A. usłyszał wyrok dziesięciu miesięcy pozbawienia wolności. Sąd warunkowo zawiesił wykonanie kary na 2 lata. Skazany otrzymał też roczny zakaz pracy w charakterze funkcjonariusza policji. Zarówno Grzegorz M. jak i Cezary A. odwołali się od wyroku. Sąd Apelacyjny utrzymał jednak w mocy wysokość orzeczonych kar.
Na tym sprawa bynajmniej się nie zakończyła. Dalej spór toczył się o pieniądze.
Odszkodowanie dla wdowy
Pod koniec 2005 roku wdowa po Igorze B. zażądała od polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odszkodowania za śmierć męża w wysokości przeszło miliona złotych. Kobieta twierdziła, że wciąż nie może się otrząsnąć po tragedii. Wróciła do Ukrainy, gdzie przyszło jej żyć w bardzo trudnych warunkach. Dziecko, które urodziła, jest niepełnosprawne, wymaga szczególnej opieki. Leczenie jest kosztowne, nie stać jej na nie.
Ministerstwo uznało roszczenie za uzasadnione. Nie zgodziło się jednak z sumą, której domagała się Olena B. Uznano ją za wygórowaną. Negocjacje prawników reprezentujących strony trwały wiele miesięcy. Szczegóły objęto tajemnicą.
Doszło do porozumienia. Stanęło na 350 tys. złotych. Taką sumę odszkodowania zasądził na rzecz cudzoziemki Sąd Okręgowy w Lublinie w procesie cywilnym. Za tyle można było w pierwszych latach XXI wieku kupić stumetrowe mieszkanie w stolicy Ukrainy. Pieniądze pochodziły ze specjalnego konta lubelskiej policji.
Zmieniono personalia.
Czytaj też:
- Chełm. BESTIE W „KOSMOSIE”. Mariusz Gadomski przypomina wstrząsające wydarzenia sprzed lat...
- TAJEMNICZA ŚMIERĆ NA GROBLI. Znalazł ich w szałasie. Mieli zmasakrowane głowy...
- Gm. Leśniowice. TEŚĆ Z PIEKŁA RODEM. Nawet wdowa nie miała pretensji do zabójcy...
- Gm. Gorzków. ZABIJEMY CIĘ, PADALCU! Okrucieństwo sprawców wciąż budzi grozę...
Napisz komentarz
Komentarze