Ministerstwo jest bierne, więc wyszli na ulicę
Zanim sznur ciągników siodłowych ruszył w kierunku słynnego już skrzyżowania w Okopach, kierowcy i przedsiębiorcy związani z branżą transportową spotkali się na „końskim targu” w Rudce. Liderzy strajku wyjaśnili, dlaczego zdecydowali się na tak radykalny krok i dlaczego postanowili kontynuować, w pewnym sensie, misję zapoczątkowaną przez rolników.
Rafał Mekler, przewoźnik, jeden z liderów Konfederacji w Województwie Lubelskim mówił, że przedsiębiorcy odbyli właśnie szereg rozmów w Ministerstwie Infrastruktury i zostali poinformowani o tym, że tymczasem niekorzystne regulacje muszą pozostać w mocy. O jakie przepisy chodzi? Polscy kierowcy narzekają przede wszystkim na to, że zniesiony został dla ukraińskich firm przewozowych obowiązek posiadania zezwoleń na wjazd do Polski. Nakłada się na to również i ten fakt, że firmy zza naszej wschodniej granicy zaniżają znacząco stawki i jeżdżą wysłużonymi ciągnikami. Pojazdy te nie spełniają obowiązujących obecnie norm związanych z emisją spalin, jeżdżą na słabej jakości ogumieniu i niejednokrotnie nie posiadają aktualnych przeglądów technicznych. Samochody oznakowane jako te, które przewozić mają pomoc humanitarną, przewożą niejednokrotnie zwykłe towary i w ten sposób unikają kontroli odpowiednich służb.
- Zapewniano nas o tym, że nasza sytuacja nie może ulec poprawie, ponieważ wiele regulacji zależnych jest od UE. Tym samym uświadomiliśmy sobie, że nasza suwerenność jest bardzo ograniczona. Obecną sytuację porównujemy z rokiem 2008, kiedy zaczynał raczkował kryzys. Widzieliśmy wówczas, że w gospodarce dochodzi do bardzo niepokojących zjawisk. Branża transportowa jest pewnym swoistym „barometrem” sytuacji rynkowej. To po niej właśnie widać najbardziej intensywność przepływu towarów na rynku. Obecnie naszą sytuację definiują dwa aspekty – walka o ładunki i kolejne zlecenia oraz nieuczciwa konkurencja w postaci ukraińskich firm transportowych, które zaniżają ceny – mówił podczas konferencji prasowej poprzedzającej akcję protestacyjną Mekler.
Mówił również o tym, że ukraińskich kierowców nie dotyczy wiele rozwiązań, które uderzają jednocześnie w polskich przedsiębiorców z branży transportowej. Nie dotykają ich regulacje związane z pakietem mobilności, Polski Ład czy podatek od środków transportu.
- Domagamy się przywrócenia systemu zezwoleń na wjazd. Bardzo często jeżdżę trasą Warszawa-Lublin. Niejednokrotnie mijam tam lory, na których ustawione są fabrycznie nowe samochody. Jest to transport typowo komercyjny, zatem powinien podlegać zezwoleniu. Rozumiem wyłączenie z tego obowiązku transportów humanitarnych czy militarnych, ale wszystkie pozostałe powinny być tym obowiązkiem bezwzględnie objęte – wskazywał na konkretne rozwiązania przedstawiciel Konfederacji w regionie lubelskim.
Mandaty przelały czarę goryczy
Na tym lista zarzutów się jednak nie kończy. Kierowcy mówią, że czują się pokrzywdzeni również z tego powodu, że karani są na Ukrainie wysokimi mandatami, które sięgają niejednokrotnie blisko 1000 Euro. Za co? Za brak stosownego zezwolenia. Jeśli nie uiszczą nałożonej kary w stosownym terminie, nie mogą wrócić do Polski. Przedsiębiorcy pytają zatem wprost – jak to jest, że nie ma zezwoleń, ale mandaty pozostały? Wszystkie te problemy sprowadzają się, zdaniem protestujących, do zasadniczego pytania o naszą międzynarodową pozycję. Skłaniają do zadawania zasadnych pytań o to, czy Polska jest krajem silnym i niezależnym, czy też podległym. Czy nasi przedsiębiorcy mają stosowną przestrzeń do tego, aby się rozwijać i pomnażać kapitał czy też dokłada się im wciąż to nowych, wynikających z prawa, obowiązków.
- Zniesienie zezwoleń od początku budziło nasz głęboki sprzeciw. Obawialiśmy się, słusznie zresztą, że strona ukraińska zaleje nasz rynek swoimi usługami związanymi z branżą transportową, oferując zaniżone stawki. Ładunki komercyjne, tzw. przerzuty, wykonywane są przez ukraińskie przedsiębiorstwa po terenie nie tylko samej Polski, ale całej niemal UE. Skutkuje to oczywiście tym, że nie możemy pozyskać nowych zleceń, nasze usługi przestały być konkurencyjne. Nie możemy konkurować, ponieważ koszty utrzymania kierowców w Polsce i na Ukrainie są nieporównywalne – dodał ze swojej strony Łukasz Białasz, przewoźnik, jeden ze współorganizatorów akcji.
Branża umiera, bo prowadzą nierówną walkę
Pan Marek na ukraińskim rynku działa od ponad 20 lat. Posiada odpowiednie doświadczenie i wie dokładnie, czym skutkują obecne regulacje. Mówi, że zmianę widać wyraźnie w strukturze kolejki na granicy. Niegdyś na przejazd oczekiwało tyle samo aut z Polski, co z Ukrainy. Obecnie, jak twierdzi, na 30 ukraińskich tirów „trafi się” jeden polski.
- Podam prosty przykład. Mam załadowanych pięć aut i żąda się ode mnie zezwoleń na wjazd na Ukrainę. Nawet gdybym chciał, nie mogę tych zezwoleń pobrać, ponieważ ministerstwo o to nie zadbało. Pytam zatem, czy pan minister zwróci mi koszty związane z opłaceniem mandatów za brak zezwoleń, czy też nie? Bo jest to mój realny koszt związany z tymi transportami. Nie wiem, czy mam jechać i płacić bezsensowne mandaty czy stać i czekać. Ale na co? - pyta rozgoryczony przedsiębiorca.
Pan Marek stawia sprawę jasno – jeśli zezwolenia dla strony ukraińskiej nie zostaną przywrócone, polscy kierowcy i firmy znikną z rodzimego rynku. Poddadzą się pod naporem kosztów i nieuczciwej konkurencji. Trudno o tym mówić, ale po polskich drogach jeżdżą bezkarnie samochody, które oznaczone są jako transporty humanitarne, a w istocie przewożą zwykłe towary handlowe.
- Takie samochody, oznaczone jako transport humanitarny, zwolnione są z opłaty drogowej. Jest to zatem kolejny ukłon w ich stronę, natomiast my musimy płacić praktycznie za wszystko – podsumowuje pan Marek.
Winny rząd i jego nieudolna polityka?
Witold Tumanowicz, jeden z członków Konfederacji, której przedstawiciele wsparli protest w Dorohusku uważa, że za obecną sytuację odpowiada nieudolnie prowadzona polityka polskiego rządu.
- Polscy przewoźnicy, podobnie zresztą, jak rolnicy, są na skraju upadłości. Muszą znosić obecne regulacje i m.in. drakońskie przepisy, jakie niesie ze sobą pakiet mobilności. Rząd się na ten pakiet zgodził, przyjął go. Obecnie dopuszczono do nieuczciwej konkurencji z firmami transportowymi zza wschodniej granicy. Być może za rok nasi polscy przewoźnicy znikną z rynku. Sądzę, że obecnie rząd działa tylko na przeczekanie. Chce mieć spokój do wyborów – ocenił Tumanowicz.
Konfederacja, jak zadeklarował to na konferencji prasowej Krzysztof Bosak, twardo opowiedziała się za polskimi przedsiębiorcami i chce ich wspierać w walce o godną przyszłość.
- Sądzę, że obecna sytuacja to coś więcej, aniżeli tylko nieudolność w prowadzeniu polityki. To całkowicie zamierzone działania. Polski rząd prezentuje siebie obecnie jako ambasadora ukraińskich interesów na forum unijnym, ale te interesy realizowane są kosztem polskiej racji stanu. Z Polski zrobiono jeden wielki silos, jeśli idzie o produkcję zbóż, natomiast deklaracje były przecież zupełnie inne. Miał być korytarz tranzytowy. Sytuacja w branży transportowej jest podobna. Rząd zwleka z podjęciem konkretnych decyzji. Ja sam odbywałem szereg spotkań w tej sprawie i urzędnicy doskonale wiedzą, o co chodzi. Ta polityka dotyczy również Białorusi. Teoretycznie obłożona jest sankcjami, a tymczasem rząd pozwala na rejestrowanie u nas firm białoruskich. Mało tego – tworzone są w tym celu specjalne programy – mówił w swoim wystąpieniu Bosak.
Polityk uważa, że mechanizm, według którego modelowane są obecne działania, jest dosyć prosty. Rząd otwiera się obecnie na białoruskie firmy z branży informatycznej. Sytuacja w przypadku branży transportowej miałaby podlegać podobnemu zamysłowi.
- Chodzi po prostu o obieg pieniądza w gospodarce. O to, aby do ZUSu płynęły składki, by były wpłacane odpowiednie podatki. Nieważne, czy te obowiązki będą realizowały przedsiębiorstwa z Polski, czy zza naszej wschodniej granicy. Ich to naprawdę nie obchodzi. To ma po prostu działać, niezależnie, kto będzie realizował zlecenia. Gdyby rząd zainteresował się tą sytuacją, jego przedstawiciele pojawiliby się na naszym miejscu, tutaj – mówił Bosak.
Akcja protestacyjna, zgodnie z deklaracjami złożonymi przez organizatorów, może potrwać nawet miesiąc. Czy tak się istotnie stanie? Czas pokaże.
Napisz komentarz
Komentarze