Nasza Czytelniczka znalazła się w szpitalu z powodu silnego bólu brzucha spowodowanego powiększoną wątrobę oraz płynem w opłucnej i jamie brzusznej. Trafiła na oddział wewnętrzny, który tymczasowo, na potrzeby walki z koronawirusem został przekształcony w oddział zakaźny. Twierdzono, że jest zarażona COVID-19, choć nie miała żadnych objawów.
- Pobyt w szpitalu był naprawdę przyjemny. Panie pielęgniarki uczynne i sumienne. A swoją drogą, ktoś mógłby zainteresować ich sytuacją, bo dwie na 21 pacjentów to świadome stwarzanie zagrożenia zdrowia dla chorych. Wszystko było w porządku, włącznie z posiłkami, do wczorajszego wieczoru. Otóż około godziny 20 dostałam środki przeciwbólowe, żeby przespać noc, bo zazwyczaj w nocy miałam napady ostrego bólu. Położyłam się spać, ale o godzinie 21.30 zostałam obudzona, kazano mi się spakować i wyjść z sali. Widząc zażenowanie na twarzach pielęgniarek, byłam zdezorientowana, ale im również było przykro z powodu tej sytuacji – relacjonuje kobieta.
Zapytała, dlaczego o tej porze musi gdzieś iść, nie otrzymała odpowiedzi. Kazano jej czekać na korytarzu przed salą, w której leżał jakiś mężczyzna.
- Jak się okazało, był to ksiądz jednej z włodawskich parafii. Musiałam mu ustąpić miejsca, bo tylko w mojej sali była łazienka. Taki luksus chyba nie należy się zwykłemu śmiertelnikowi, tylko księdzu. Ja miałam zająć łóżko, na którym on leżał od godziny, będąc w najwyższej fazie zarażania. Wziął swoją walizkę i przeszedł do sali, z której wyszłam. Oświadczyłam pielęgniarce, że ja nie wejdę do pokoju, w którym przebywała osoba zakażona. Poprosiłam, żeby przynajmniej przewietrzyły salę i zabrały pościel, w której on leżał, ponieważ ja nie chcę się zarazić. Panie bez problemu ją zmieniły – opowiada nasza rozmówczyni.
Pacjentka poprosiła o spotkanie z lekarzem, ale do rozmowy w cztery oczy nie doszło. Tylko przez telefon mogła zapytać, dlaczego przeniesiono ją do innej sali.
- Lekarz stwierdził, że tak zadecydował, bo taka była potrzeba. Nie zauważyłam u wielebnego problemów w poruszaniu się. Ja natomiast codziennie walczyłam z bólem. Potraktowano mnie jak śmiecia, jak osobę gorszej kategorii, jak kogoś, kogo ból jest gorszy od bólu księdza. Takie zachowanie lekarza jest karygodne. Czy jeśli pacjent będzie miał podłączony respirator, a przyjmą księdza, któremu też trzeba będzie podłączyć to urządzenie, to odłączą je zwykłemu pacjentowi, a podłączą księdzu? Mamy XXI wiek, a traktowanie rodem ze średniowiecza – dodaje kobieta.
Tego samego wieczoru pacjentka wypisała się ze szpitala na własne żądanie. Opisała sytuację w skardze i przesłała ją do lubelskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia.
- Skarga jeszcze do nas nie wpłynęła, ale przed godziną pacjentka rozmawiała przez telefon z naszym pracownikiem. Jak tylko pismo wpłynie, niezwłocznie rozpoczniemy czynności wyjaśniające – powiedziała nam mówiła w piątkowe przedpołudnie Małgorzata Bartoszek, rzeczniczka wojewódzkiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia w Lublinie.
O komentarz w tej sprawie zapytaliśmy dyrektor włodawskiego szpitala Teresę Szpilewicz.
- Rzeczywiście, pacjentka przebywała na oddziale interny z łóżkami Covid-19 od 2 listopada z objawami choroby. Mam przed sobą epikryzę i nie potwierdza się stwierdzenie pacjentki, że nie miała objawów i nie miała diagnostyki. Miała wykonane badania diagnostyczno-lecznicze, zgodnie ze stanem zdrowia, zlecone przez lekarza prowadzącego. Jeśli wpłynie skarga, będzie ona poddana analizie. Infrastruktura szpitala jest niezmienna od wielu lat i nie mam na to wpływu. Rozmieszczenie pacjentów leży w kompetencji ordynatora oddziału lub lekarza dyżurnego, który bierze pod uwagę różne kryteria, takie jak; stan pacjenta, obłożenie oddziału, itp. - wyjaśnia dyrektor Szpilewicz.
Napisz komentarz
Komentarze