Rok 1993 z pewnych względów miał się okazać jednym z najszczęśliwszych w moim życiu. W styczniu tegoż roku przyszło na świat moje dziecko. Miał to być Jaś, ale Bóg chciał, że urodziła się Małgosia. Radość w rodzinie była ogromna. To pierwsza wnuczka, co zresztą nie stanowiło zaskoczenia. Ja mam dużo młodszego brata, a moja żona jest jedynaczką. Zatem Małgosia dla najbliższej rodziny stała się bardzo szybko epicentrum wszechświata. Ja też oszalałem. Z miłości do dziecka. I postanowiłem jakoś to uczcić, tak żeby pozostał ślad na zawsze. Uznałem, że swoją dotychczasową działalność biznesową znaną pod nazwą „Handel-Usługi”, wzbogacę o pierwszą literę imienia mojej córki czyli „M”. Szybko okazało się, że jako nazwa firmy, litera „M” nie jest pomysłem nazbyt szczęśliwym, tak więc dokonałem drobnej poprawki i jako nazwy użyłem fonetycznego brzmienia tej litery czyli „emka”. I tak stworzyłem nazwę swojej firmy, która dzisiaj w branżach, w których działam jest już uznaną marką.
Wiosną tego pamiętnego roku, na ekrany polskich kin wszedł znakomity film „Bodyguard” z Whitney Houston i Kevinem Kostnerem w rolach głównych. Piosenka z tego filmu „I will always love you” stała się jednym z największych przebojów tego roku i zapewne jednym z przebojów wszechczasów. Dla mnie najważniejsze było to, iż zyskałem pewność, że ja także już zawsze będę miał kogo kochać. I nie myliłem się. W biznesie szło dobrze. W sprzedaży papierosów usamodzielniłem się i już nie byłem pośrednikiem pośrednika. Nadszedł czas, że kupowałem papierosy bezpośrednio z fabryk. Teraz to ja byłem w gronie uprzywilejowanych. Nasza raczkująca w nowych realiach gospodarka, stwarzała możliwości zarabiania pieniędzy, o jakich dziś można byłoby tylko pomarzyć. Dość powiedzieć, że w tamtych czasach akcyza zmieniała się kilka razy w roku. Oczywiście zawsze wzrastała. Wystarczyło zatem zrobić odpowiednio duży zapas magazynowy i sam wzrost akcyzy generował pokaźne zyski. Dzisiaj rzecz nie do pomyślenia. Zdarzały się oczywiście i przykre chwile. Pewnego razu sąsiad z góry zalał naszą hurtownię. Nie muszę chyba tłumaczyć, że mokre papierosy do niczego już się nie nadają. A było ich bardzo dużo. Straty były równie duże. Oczywiście przy sprzedaży wyrobów tytoniowych rozwijałem sprzedaż innych artykułów, głównie higienicznych. Mimo, że PRL mieliśmy już z głowy, nadal hitem sprzedażowym był papier toaletowy. Wciąż był towarem na tyle deficytowym, że moi kierowcy używali go jako elementu przetargowego np.
w „negocjacjach”, kiedy zdarzyło im się przekroczyć prędkość.
To na papierze toaletowym produkowanym przez firmę Kaczory mieliśmy najlepsze marże i był to niekwestionowany hit sprzedaży. W tym czasie drogi biznesowe moje i mojej żony zupełnie się rozeszły. Ona prowadziła nadal kwiaciarnię, ja skupiałem się na hurtowni papierosów. Jednak był element biznesowy, który nas jednoczył. To były śluby. Moja żona przygotowywała wiązanki ślubne, a ja granatowym Volkswagenem Passatem woziłem młodych do ślubu. Tak więc wspólny biznes prowadziliśmy tylko w soboty. Znakiem charakterystycznym mojej działalności w branży ślubnej, był motyw muzyczny z filmu „Most na rzece Kwai”, który w trakcie przejazdu orszaku ślubnego, „wyśpiewywał” mój samochód. Jakiż to był wtedy szyk! Każda para młoda chciała mieć zapewnioną taką atrakcję, w swoim ślubnym repertuarze.
Czas mijał, biznes się rozwijał, a córka rosła. Jak każde dziecko przysparzała nam mnóstwa radości, ale i trosk. Pamiętam jak raz Małgosia włożyła głowę między przęsła balkonowej balustrady. Głowa weszła, lecz nie chciała wyjść! Pamiętam Jej płacz i naszą panikę. Chciałem użyć przecinaka, ale szybko przyszła refleksja, że mogę zrobić niechcący dziecku krzywdę. Ratunek znalazłem w… maśle i oleju. Najzwyczajniej w świecie zacząłem smarować głowę Gosi masłem i polewać ją olejem. Gdy zrobiła się wystarczająco tłusta i zarazem śliska, bez większego problemu udało się ją uwolnić z tej niezwykłej pułapki.
Tymczasem nasza rzeczywistość gospodarcza pomału ulegała przemianom. Zniknęły już polowe łóżka z głównych ulic naszych miast. Wprawdzie do dzisiejszej cywilizacji i ekskluzywnego standardu prezentowanego przez galerie handlowe droga była jeszcze daleka, to jednak można było już zaobserwować zachodzące zmiany. Nawet w mojej branży. Palenie stopniowo stawało się niemodne. Wprawdzie ciągle liczna rzesza rodaków nie umiała żyć bez papierosa, ale społeczny trend był już zupełnie inny. Wystarczy spojrzeć na filmy, najlepiej z nurtu tzw. „moralnego niepokoju” z przełomu lat 70. i 80. Tam wszyscy w czasie zakładowych, partyjnych czy społecznych narad, palili bez opamiętania. Głównym artefaktem goszczącym wtedy na stołach obrad były popielnice pełne niedopałków papierosów. Dzisiaj rzecz niewyobrażalna, żeby w trakcie jakiegokolwiek spotkania biznesowego, ktoś palił papierosa!
Dostrzegając tą subtelną zmianę w zachowaniu społeczeństwa, zacząłem się rozglądać za nowym interesem. Uważałem, że tylko dywersyfikacja działalności może uchronić moją firmę w przyszłości, przed poważnymi kłopotami związanymi ze zmianami w stylu życia i konsumpcji moich rodaków. Jak zwykle w moim życiu wybór dokonał się drogą przypadku, o czym opowiem w kolejnym odcinku moich zwierzeń.